Dobra ekranizacja słabej fikcji (cz. 3)

Kontynuacja tematu, którego poprzednie części osiągnęły limit 1000 odpowiedzi.

Link do części pierwszej:
http://www.filmweb.pl/film/Pasja-2004-38233/discussion/Dobra...

Link do części drugiej:
http://panzorjackhammer.com/pasja/

Przeglądając część drugą tematu, po przeczytaniu każdej strony proszę używać przycisku Wstecz w przeglądarce, zamiast przycisków z numerami stron widocznych na dole każdej strony.

Cześć druga tematu została skasowana przez niezidentyfikowanego moderatora. Administracji filmwebu nie udało się ustalić, przez kogo. Mimo przepytania wszystkich moderatorów, nikt się nie przyznał.

Udało mi się jednak odtworzyć większość postów i udostępnić do wglądu na zewnętrznym serwerze.

14
        • daniello, wiem, że tak nie uważasz, ale ja naprawdę mam na sercu Twoje dobro. Dlatego mądrze byś zrobił słuchając poniższej rady.

          Zwykłe tematy teistyczne stanowią dla Ciebie barierę na razie nie do przeskoczenia z którą jednak powinieneś się codziennie zmagać, bo może któregoś dnia Ci się to uda.

          Ale zajmowanie się tematami teraz poruszanymi może zrobić Ci krzywdę. Kiedy nie potrafisz zrozumieć podstawowej dyskusji logicznej, próba zrozumienia i wyciągnięcia wniosków z dyskusji na poziomie pomiędzy Esmeraldą, Amerrozzo, innymi i mną jest dla Ciebie tym samym, czym dla 60-letniego człowieka prowadzącego siedzący tryb życia jest nagła próba zdobycia ośmiotysięcznika.

          Zrobisz sobie krzywdę, ponieważ nie będąc wyposażonym w konieczne narzędzia krytycznego myślenia nie będziesz w stanie ocenić wartości poszczególnych argumentów, ani przeanalizować poprawności ich przebiegu. Ster Twojego myślenia przejmą więc emocje. Kontynuując himalaistyczną analogię - podążysz za Esmeraldą nie dlatego, że poprawnie oceniłeś wartość trasy jej podejścia (bo nie masz żadnej wiedzy ani doświadczenia niezbędnych do oceny podejścia nawet na o wiele niższą górę), lecz dlatego że Esmeralda wspina się po tej stronie góry która Ci się podoba, a wyposażenie i pewność siebie Esmeraldy robi na Twoim niewprawnym oku wrażenie.
          Zanim więc zaczniesz chodzić po ośmiotysięcznikach, naucz się najpierw zdobywać bieszczadzkie szczyty.

          PS
          Swoją drogą dziwi mnie, że dla matematyka prosta logika stanowi takie wyzwanie.

          • Cóż, możesz próbować sztuczek w stylu - chce dla Ciebie dobrze, słuchaj się mądrzejszych i tak dalej. Logiczne myślenie akurat nie jest moją słabą stroną natomiast widzę, że Ty nie jesteś w stanie zrozumieć prostych wypowiedzi (jak na przykład tego, że Esmeralda nie dyskryminuje wcale wiary w Boga osobowego, choć sama w niego wierzy). Moja wiara wynika z rzeczy o których nie masz pojęcia a Esmeralda.. cóż.. myślę, że ujęła w słowa coś co chciałem wyrazić od samego początku mojego udziału w tym forum. Martwi mnie Twój wyniosły styl. Nie przyznasz się do błędu bo jesteś głęboko przekonany o swojej racji i wyższości. Skoro tak Ci z tym dobrze...
            Nie musisz też wylewać na mnie swojej frustracji tworząc rozbudowanych projekcji (wysokogórskich), żeby przedstawić mnie w świetle kogoś, kto nawet nie powinien zabierać głosu. Tak zachowuje się ktoś, kto traci grunt pod nogami. A może Tobie się wydaje, że jak użyjesz paru słów, które przeciętny Polak musi szukać w słowniku, żeby zrozumieć ich znaczenie to jesteś przez to mądrzejszy?

            • >>>>> Logiczne myślenie akurat nie jest moją słabą stroną

              Ja mogę wnioskować tylko z Twoich wypowiedzi. A niemal wszystkie Twoje wypowiedzi w tym wątku zawierające argumenty proteistyczne stoją z tym stwierdzeniem w rażącym sprzeciwie.


              >>>>> Moja wiara wynika z rzeczy o których nie masz pojęcia

              Ale usprawiedliwiasz ją argumentami, o których mam pojęcie, bo je tu wymieniałeś. I wszystkie bez wyjątku zostały rozebrane na części pierwsze i zademonstrowano im ich niewalentność. Ty natomiast wzruszyłeś ramionami i nic sobie z tego nie zrobiłeś, bo w budowaniu swojego światopoglądu nie zawracasz sobie głowy takimi drobnostkami jak logika, krytyczne myślenie, czy idea utrzymywania go możliwie blisko obiektywnej rzeczywistości.


              >>>>> … żeby przedstawić mnie w świetle kogoś, kto nawet nie powinien zabierać głosu.

              Ależ w takim świetle przedstawiają Cię Twoje wcześniejsze wypowiedzi, gdzie sadzisz takimi błędami logicznymi, że aż się wierzyć nie chce że masz coś wspólnego z matematyką.


              Moje sztuczki i frustracje? A rób sobie, jak chcesz. Nie mam potrzeby odwoływać się do sztuczek, ani nie mam czym być sfrustrowany. Na pewno nie tym, że jakiś teista będzie nadal kierować się w życiu naiwnością i/lub urojeniami.

              Owszem, chciałbym by bezpodstawne i absurdalne wierzenia utrzymywało jak najmniej osób, ale to, czy argumentacja E. utwierdzi Cię w takich wierzeniach ostatecznie jest problemem dla Ciebie. Twoja osoba mnie dotyczy w mikroskopijnym stopniu.
              Próbowałem, nie wyszło. Trudno. Ale taka jest kolej rzeczy - nie da się odwrócić szkód wyrządzonych przez wiarę w umyśle każdego teisty, z którym się rozmawia.

      • użytkownik usunięty

        Drogi impactorze,
        szczerze mówiąc nie wiem za bardzo, jak z Tobą rozmawiać. Jakoś mam wrażenie, że w swoim mniemaniu robisz ludziom łaskę chcąc z nimi rozmawiać.

        Z jednej strony oczywiście cieszę się, że się wreszcie opanowałeś. Ale z drugiej strony irytują mnie Twoje podwójne standardy moralne. Ktoś, kto nieustannie agresywnie kpi sobie z innych ludzi, ma tupet twierdzić, że to ja jestem złośliwa????? :D

        Otóż, nawet gdybym była w połowie tak złośliwa i wredna dla ludzi jak Ty, to nie miałbyś prawa mnie pouczać. Ale nie jestem nawet troszkę taka jak Ty… i nie będę. Całe szczęście.

        Uwaga: Zamierzam zamknąć swoje konto, ale może uda się jeszcze wkleić ten ostatni post. Nie dziw się proszę, że pewnie już nie odpowiem w przypadku dalszych komentarzy.

        1. Ja nie odrzucam Boga osobowego, tylko nie pojmuje i nie czuję nic takiego, co czują ludzie wierzący. Nie wiem czy na tym tracę, czy nie. Ale tak mam – nic na to nie zrobię.
        Jako człowiek obeznany nieco z nauką i logiką (na którą się przecież nieustannie powołujesz) nie mogę odrzucać czegoś, co nie jest falsyfikowalne. Mogę jedynie z całą pewnością powiedzieć, że koncepcja Boga osobowego nie mieści się w ramach koncepcji naukowych i dlatego nie może być przedmiotem badawczym. Osobiście mam wrażenie, że idea Boga osobowego wyraża pewien szczególny stosunek ludzi do rzeczywistości. Nie interesuje mnie więc sama koncepcja, ile jej skutki. Albowiem tylko poprzez skutki mogę spróbować rozumieć ludzi, którzy wierzą w Boga osobowego, i – być może – poczuć tę ideę. W tym szczególnym wypadku nie logika, tylko wrażliwość może pomóc rozumieć.

        2. Tak długo, jak poruszamy się w obrębie nauki, tak długo Twoje podejście do „prawdy” jest wartościowe. Skoro coś nie jest falsyfikowalne, nie może uchodzić za „prawdziwe” w sensie naukowym – pełna zgoda.
        Natomiast wiara religijna nie jest nauką. Tutaj „prawda” nie ma charakteru zgodności sądu z rzeczywistością, lecz wyraża się na poziomie egzystencjalnym, życiowym, metaforycznym, symbolicznym. Świadomość religijna nie mieści się często w słowach, gdyż przekracza strukturę językową. Stąd potrzeba narracji, przypowieści itd. Dlatego często ludzie głęboko wierzący niewiele mówią na temat swojej wiary. Ale w ich sposobie bycia czuć, że „wiedzą” coś więcej ode mnie. Nie wiem, co oni tam „wiedzą”, bo ja tego nie czuję. Ale podoba mi się ich wyraz twarzy, a kiedy z nimi rozmawiam, czuję, że są bogatsi ode mnie. Moja nauka przy ich wierze wymięka. A Twoja postawa scjentystyczna nawet nie ma waloru bycia nauką, tylko jest ideologią z XIX wieku, która obecnie staje się znowu modna (o zgroza!).
        Więc dlaczego mieliby ludzie odejść od swojej bogatej i wielowymiarowej wiary na rzecz tak płytkiej i jednowymiarowej ideologii jak Twój scjentyzm? Kto powiedział, że trzeba tylko układać swoje życie według tej wiedzy, którą możemy potwierdzić metodami naturalistycznymi albo logiką (która też się wciąż rozwija i ogarnia coraz bardziej nieprawdopodobne rejony ludzkiej wyobraźni)?
        Jak już mówiłam: uprościłeś sobie świat, a potem uważasz, że wszystko, co przerasta ten Twój uproszczony świat, nie istnieje. To trochę słabe. Ja w każdym razie nie ma zamiaru ograniczać swojego podejścia.

        3. Nie bronię Boga jako pojęcia, tylko jako przeżywanej rzeczywistości i ważnego aspektu życia dla wielu. Życie nie jest od tego, aby je analizować (przynajmniej nie tylko), ale przede wszystkim po to, aby je szczęśliwie przeżyć. I zauważyłam, że nic nie daje ludziom takiego szczęścia jak ich wierzenia. Czy przez to ich wierzenia stają się automatycznie prawdziwe w swojej treści? Niekoniecznie. To dwie odrębne sprawy, jak słusznie zauważasz. Ale kim ja albo Ty jesteśmy, aby odrzucać coś, co ludzi uszczęśliwia. Tak długo jak Ty nie masz pewności, że przedmiot ich wierzeń nie istnieje (a takowej choćby z powodów logiki nie możesz mieć), tak długo nie powinieneś deptać po ich wierzeniach.

        4. No i znowu ta Twoja Dolina Muminków… ech, gdyby to jeszcze przynajmniej było śmieszne. Ale po roku nawet najlepszy dowcip staje się nudny.
        Kolejny raz pokazujesz, że nie jesteś w stanie ogarnąć ciężaru problematyki. Okazuje się kolejny raz, że tylko drogą spłycenia problematyki jesteś w stanie przezwyciężyć problem. Powtarzam: przezwyciężyć – ale bynajmniej nie rozwiązać.
        Ale nawet jeśli pójdę Twoim już-od-roku-nie-dowcipnym tropem myślowym, to dalej pozostanę na swoim stanowisku: załóżmy, że ktoś na podstawie swojej wiary w Muminki napisze tak piękne rzeczy jak Mistrz Eckhart albo św. Jan od Krzyża. Masz to jak w banku, że zacznę się interesować i inspirować ludźmi, którzy wierzą w Muminki. Tylko pokaż mi takich wyznawców Muminków empirycznie. Nie ma ich? Ciekawe dlaczego… Powiesz, że nikt nikogo jeszcze nie indoktrynował w duchu muminologii? Być może to jest powód. Ale być może po prostu Twoja analogia jest w tym samym stopniu śmieszna jak i trefna.

        Na koniec:
        Piszesz tak, jakbym swoimi postami szkodziła ludziom. Osobiście jestem przekonana, że tacy ludzie jak daniello77 nie potrzebują żadnej Esmeraldy_Lopez, aby pozostać ludźmi wierzącymi i rozwijać się duchowo. Ani ja, ani Ty, nie powiedzieliśmy tu czegoś nowego dla tych ludzi. Ja jedynie wyraziłam tu swoje zdanie i swoje podejście do wierzeń religijnych. I tyle. Nie mam zamiaru nikogo na- albo odwracać.

        Nie chcę Cię kolejny raz urazić, ale uważam, że Twoja pogarda dla ludzi religijnych jest wprost ohydna. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że jest ona całkowicie bezpodstawna, bo wynika z Twojej własnej ignorancji i banalności umysłowej.

        Tak jak Ty powtarzasz w kółko swoje frazesy o Muminkach, tak ja mogę po raz n-ty powtórzyć, że Twoje podejście do wiary religijnej jest ograniczone ze względu na niewłaściwy paradygmat naukowy, który wybrałeś. Po prostu ściągasz ludzi na swoją płaszczyznę i nie uwzględniasz całego multum innych paradygmatów naukowych, dzięki którym można zyskać dużo lepszy wgląd w niektóre treści religijne. Ale Ty to wszystko odrzucasz, twierdząc, że to „intelektualna masturbacja”. Mi się wydaje, że jedyny, kto się tu od ponad roku już „intelektualnie masturbuje”, to Ty. A wiesz po czym to widać? Choćby po tym, że nawet nie próbujesz nawiązać dialogu z ludźmi, którzy inaczej doświadczają świat niż Ty. Ale to Twój problem, nie mój… ani tym bardziej ludzi wierzących, którzy takich jak Ty mają w głębokim poważaniu. I słusznie, moim zdaniem.

        „I kto tu jest szarlatanem?”, pytasz. Akurat w tej kwestii nie mam żadnych wątpliwości, impactorze. Ty… i tylko Ty. No bo jak inaczej nazwać człowieka, którego obsesyjne pragnienie, aby ośmieszyć treści religijne skłania do naiwnej redukcji całej nauki i filozofii do jednowymiarowego pozytywizmu i scjentyzmu? Choćbyś nie wiem jak tupał nóżką, to każdy niezaślepiony człowiek to widzi.

        Niemniej (na wzór ludzi autentycznie wierzących w Boga, który jest miłością) życzę Ci z okazji nadchodzących Świąt wszystkiego najlepszego.

        Dużo powodzenia w nauce i pisaniu swojej książki.

        • Czyli rejterada?

          Z całego tego wywodu najbardziej mnie rozśmiesza, że próbujesz zmieniać znaczenie kolejnych słów. Najpierw "Bóg", teraz "prawda"...

          • użytkownik usunięty

            Ogólnie śmiech to zdrowie. Aczkolwiek bywa, że ludzie śmieją się, kiedy nie mają żadnych argumentów. Oczywiście nie odważyłabym się nawet zasugerować, że tak jest w Twoim przypadku... ;)

            Tobie również życzę z okazji nadchodzących Świąt wszystkiego najlepszego.

            • A co sądzisz o hipotezie Sapira-Whorfa?

              • użytkownik usunięty

                Witam

                Mam ambiwalentny stosunek do hipotezy Sapira-Whorfa. Nie mogę się np. zgodzić z tym, że nasze myślenie jest w pełni zdeterminowane przez język. Oprócz tego uważam, że relatywizm lingwistyczny za mocno ogranicza kognitywistkę, co również wydaje mi się być problematyczne z punktu widzenia epistemologii. Ponadto trzeba pamiętać, że badania Whorfa zostały przynajmniej częściowo obalone empirycznie.
                Niemniej, pomimo tych wszystkich kontrowersji, ogólna myśl wydaje mi się być niepodważalna: na pewno język w znaczącym stopniu decyduje o strukturze naszego myślenia.

                • Na pewno myśl poprzedza swoją formalizacje. Czym jest struktura myślenia?

                • użytkownik usunięty

                  Na pewno myśl NIE poprzedza swojej formalizacji.

                  Proszę przeprowadzić ten oto eksperyment: spróbuj pomyśleć o czymkolwiek nie używając języka bądź innej struktury znaczeniowej. Wtedy zobaczysz, że nie ma myśli „przed” jej formalizacją. Te procesy (myślenia oraz formalizacja) idą równolegle, aczkolwiek formalna struktura znaczeniowa zawsze wyznacza granice wszelkiej możliwej myśli.

                  P.S.
                  Nie chcę nikogo pouczać, ale radzę się naprawdę zapoznać tymi sprawami NIM będziesz kolejny raz formułować zdania typu „Na pewno…”.

                • No a jak to się ma do procesu twórczego, że tak pytam z zainteresowaniem?

                • Myśli to skojarzenia, z natury nieuporządkowane.

                • *są nieuporządkowane.

                • Czy istnieje myśl nie podlegająca formalizacji? Np. Np. Czy myślenie o myśli samej w sobie formalizuje się przez samo myślenie? ;)

                • Moim zdaniem samoświadomość nie podlega formalizacji.

                • Ale czy samoświadomość jest myślą? Pytałem o perfidne myślenie o myśli.

                • Przyjmuje że nie, ale nie proś o dowód.

                • Samoświadomość czyli "to co rejestruje myśli".

                • użytkownik usunięty

                  Witaj, daniello77

                  Powiem Ci, że też mnie to pytanie o „twórczość” męczy od dawna.

                  Sama obserwacja twórczości ludzkiej sprawia, że nie zgadzam się z relatywizmem oraz determinizmem lingwistycznym. Zaznaczyłam to w pierwszym poście do ‘Te’, kiedy pisałam o kognitywistce.

                  Rozwój umysłowy nie ogranicza się moim zdaniem do myślenia w kategoriach języka. Ciekawe wydaje mi się być np. to, że ludzie także myślą w obrazach, których nie da się sprowadzić do formalnej logiki (przynajmniej na razie nikomu się to nie udało). Mogą to być obrazy wzięte wprost z życia, pejzaże, ale także (i przede wszystkim) metafory albo narracje o charakterze symbolicznym, które raczej coś obrazują aniżeli wprost przekazują. Na tym właśnie polega siła treści religijnych, że wyrażają one to, do czego człowiek nie potrafi się odnieść drogą języka. W takich sytuacjach język przestaje być miejscem „prawdy”, lecz staje się jakby palcem wskazującym w dal, w kierunku czegoś nieznanego, całkiem „innego”. I właśnie na tym (tak przynajmniej mi się wydaje) polega twórczość. Jest to ten smak życia (a także śmierci), który nie sprowadza się do zwyczajnego myślenia, lecz przekracza wszelkie horyzonty językowe. Twórczość jest oglądaniem się w dal, oczekiwanie tego, co „inne” pod każdym względem.

                • Twórczość jako próba wyrażenia tego co niewyrażalne. Piękne.

                  PS. pobawmy się w impactora i pokażmy logiczny bezsens tego stwierdzenia

                  "wyrażenia tego co niewyrażalne" samozaprzeczene

                  "próba..." proba zrobienia czegos bezsensownego

                  Jękły głuche kamienie - Ideał sięgnął bruku

                  chciałem tylko potwierdzić, że tkwię w intelektualnej mgle ;P

                • użytkownik usunięty

                  E tam… impactor napisałby tak: Skoro nie ma walentnych przesłanek, aby uznać twórczość za prawdę, to wiara w twórczość równa się intelektualnej niepełnosprawności :D

                  (Ale może nie śmiejmy się z niego, bo znów się zdenerwuje i zacznie tupać nóżkami)

                  Do naszej rozmowy o twórczości jeszcze bym dodała, że takie podejście (twórczość jako próby wyrażania tego, co niewyrażalne) mogłoby częściowo tłumaczyć dlaczego wielu artystów wciąż czuje się jakby byli „w drodze” do czegoś nieokreślonego. Tak mi się wydaje, że wielka sztuka z takiego właśnie dążenia i tęsknoty wynika. Albowiem sama technika malarstwa nie czyni z malarza artysty – podobnie jak znajomość modlitwy nie czyni z człowieka wierzącego od razu mistyka.

                  P.S.
                  A tak na marginesie: kiedy zarzucałam impactorowi zupełny brak umiejętności interpretacyjnych, to nie miałam na myśli jedynie jego podejścia do Biblii.
                  Pójdź sobie na jego wątek „Biblia w 5 minut” na „inne” i zobacz jak on nie jest w stanie odróżnić trollingu od poważnych rozmów. Dzisiejsza jego rozmowa z niejakim „racjonalistapeel” (obecnie strona 8) spowodowała, że przez godzinę się rechotałam jak dziecko :D Także w tym tutaj wątku (nie pamiętam dokładnie gdzie) były miejsca, w których impactor nie wyczuł, kiedy ktoś aż nazbyt ostentacyjnie trollował.
                  To niby nic… ale zaczynam to sobie układać i dochodzę do przekonania, że impactor ma poważne problemy ze zrozumieniem tekstów pisanych. Być może też w życiu osobistym nie odróżnia niuansów od dużych różnic, delikatnej ironii od złośliwego sarkazmu, żartów od poważnych rozmów itd. No i ten tekst do Ciebie o tym czytaniu „między wierszami”… to już (aby mówić jego językiem) naprawdę graniczy z jakimś upośledzeniem umysłowym.
                  To wszystko byłoby nieistotne i niewarte wspominania, gdyby sam impactor innym w sposób chamski i poniżający nie zarzucał inwalidztwa intelektualnego, niezdolności do myślenia logicznego, idiotyzmu itd. Aby skutecznie zakamuflować tę niezdolność do zrozumienia jakiejkolwiek ciągłości myślowej, wybrał sobie strategię „wypunktowania” adwersarza. W ten sposób nie musi się zastanowić nad całością i sensem wypowiedzi drugiej osoby, ale może szukać „dziur” w serze. Dlatego do niego nie docierają najprostsze komunikaty.
                  Jak np. czytałam waszą dyskusję, to za każdym razem, gdy proponowałeś inny punkt widzenia, on jedynie szukał w poszczególnych Twoich wypowiedziach jakiś luk i je komentował. I to samo z wszystkimi od ponad roku. Dlatego dziwię się Tobie, że tyle z nim rozmawiałeś. Bo widać było, że bardzo chcesz się podzielić ze swoim podejściem, ale wciąż natrafiałeś na mur.

                  To takie moje refleksje na temat waszej rozmowy. Może się w pewnych szczegółach mylę, ale całość wydaje mi się być teraz dość zrozumiała i spójna.

                  Mam nadzieję, że mi w końcu zamkną to konto, abym nie czuła pokusy się wdawać w te bezcelowe przepychanki słowne. Po prostu szkoda czasu i nerwów.

                  Trzymaj się, daniello77 ;)

                • Wiesz, ja pierwszy raz w życiu natknąłem się na kogoś o tak fundamentalistycznym podejściu od strony naukowej. Spotykałem już wielu ludzi, którzy drwili z wiary, religii ale nawet oni okazywali respekt, gdy mówiłem, że jestem wierzący. Z drugiej strony poznałem też wielu fundamentalistów chrześcijan, ba! sam niegdyś byłem jednym z nich i byłem z tego dumny. Jednak to się zmieniło (dłuższa historia). Niestety doświadczenie nauczyło mnie unikać rozmów z fanatykami religijnymi, stwierdziłem, że szkoda moich nerwów. Ponieważ wcześniej nie spotkałem się z fanatyzmem innego rodzaju - takim jakie prezentuje impactor - nie byłem przygotowany na to czy i w jaki sposób z nim (z Toba, jeśli czytasz ten post) rozmawiać. Brakowało na tym forum osób, które z jednej strony nie broniłyby teizmu (jako czegos bardzo swojego i osobistego - to zawsze budzi duze emocje) a z drugiej wskazałyby na błędność argumentacji impactora. Sam nie chciałem pójść na łatwiznę stwietrdzając, że wiara jest alogiczna, ze nie nalezy mierzyc ją miarami logiki. Postanowiłem podjąc wyzwanie i wybić impactorowi troche argumentów z ręki. Niestety najczęściej to chciałem powiedzieć, to co czułem intuicyjnie nie udawało się zamienic na język twórcy tego wątku, szybko zostawałem wypunktowywany a mój brak odpowiedzi zostawał uznany za oczywistą porażkę, kiedy podejmowałem dalszą walkę - z pewnym mozołem czasem - a czasem zproba zmiany podejcia do tematu - zostawałem uznany za kalekę intelektualnego.
                  Idąc za Twoją Esmeraldo radą jestem bliski wywieszenia białej flagi - uznania, że pewnych rzeczy, które czuje, i które stanowią ważna treśc mojego życią nijak nie przełożę na język pozytywistycznej logiki reprezentowanej przez naszego wojowniczego ateistę. W końcu dochodzi do tego, że impactor stwierdza, że moja wiara jest niewiele warta, bo przeciez już opisalem z czego się wzieła, argumentacja była słaba, kropka. A przecież mam świadomośc że ta moja wiara i jej głębia przewyższa nawet moje własne zrozumienie. Jest głęboka ponieważ nie ja jestem jej autorem. Jestem jej uczestnikiem.

                  PS. po co usuwać konto, taki dobry z Ciebie duch ;)

                • –--- Do Esmeraldy:

                  >>>>> E tam… impactor napisałby tak: Skoro nie ma walentnych przesłanek, aby uznać twórczość za prawdę, to wiara w twórczość równa się intelektualnej niepełnosprawności :D

                  Skoro istnieją dzieła twórczości, to oczywiście, że są walentne przesłanki pozwalające uznać twórczość za prawdę.
                  No i po co Ci to było? Kolejny raz przydybałem Cię albo na zwykłej głupocie, albo na nieprzemyślanej złośliwości.

                  A potem taki biedak daniello uznaje Cię za kogoś wartego podziwu, obrońcę waletności jego wiary. To już dawno przestało być nawet śladowo śmieszne.


                  >>>>> (Ale może nie śmiejmy się z niego, bo znów się zdenerwuje i zacznie tupać nóżkami)

                  Schopenhauer byłby dumny.

                  Zobaczę jeszcze coś tam popisała w odpowiedzi na mój dłuższy post. Ale jeśli będzie to ten poziom co tutaj, albo kręcenie się w kółko z tymi samymi demonstrowalnie nonsensownymi argumentami co dotychczas, to nie widzę sensu dalszej wymiany.




                  –--- Do daniello:
                  >>>>> ja pierwszy raz w życiu natknąłem się na kogoś o tak fundamentalistycznym podejściu od strony naukowej.

                  Po pierwsze - nie myl szeroko pojętej nauki z logiką. Ten wątek nie jest o nauce.
                  Po drugie – Po raz miliard-pierwszy wykazujesz nieznajomość tego, czym jest logika. Podejście do logiki jest albo „fundamentalistyczne”, albo błędne. To tak, jakby powiedzieć, że algebraiczna pozycja utrzymująca że 2 + 2 = 4, to fundamentalizm i ekstremizm. Może i tak, ale jest to jedyna poprawna pozycja.


                  >>>>> Brakowało na tym forum osób, które z jednej strony nie broniłyby teizmu, a z drugiej wskazałyby na błędność argumentacji impactora.

                  Ech...


                  daniello, jesteś absolutnie niewyposażony w narzędzia intelektualne pozwalające na zrozumienie dyskursu logicznego, dlatego też argumentacja czysto logiczna nie robi na Tobie wrażenia.

                  Może więc dotrze do Ciebie poniższa analogia (choć niestety wątpię):
                  argumenty zarówno Twoje, jak i Twojego zwodniczego guru - Esmeraldy, uzasadniają walentność wiary w Twojego boga ___ W IDENTYCZNYM ZAKRESIE___ co wiary w Zeusa, Kecalkoatla, Thora, Mbombo (który stworzył wszechświat poprzez zwymiotowanie będące skutkiem niestrawności), Krisznę, Mahometa rozpieprzającego księżyc jednym palcem, ducha lasu, jednorożce, wróżki itd. itp. (miłosiernie przemilczałem Muminki).
                  Wystarczy zamienić w Waszej argumentacji słowo bóg/Jahwe na jedno z powyższych i otrzymujemy równie spójny, równie silny, równie walentny i równie przekonujący argument za wiarą.

                  Jeżeli więc przyjmujesz wiarę w swojego boga za zasadną, nie masz absolutnie żadnych podstaw – i to nawet wewnątrz własnego konstruktu intelektualnego - do uznania pozostałych wierzeń za mniej sensowne, walentne, lub warte utrzymywania.

                  Z okazji świąt życzę Ci, by chociaż tyle do Ciebie dotarło.
                  Wesołych świat i bez odbioru w tym pod-wątku.

                • użytkownik usunięty

                  Początkowo myślałam, że Ci odpiszę na Twoje niesprawiedliwe zarzuty. Ale wolę to tak zostawić i nie wdawać się dalej w rozmowę z Tobą, bo nic sensownego z tego nie wynika (przynajmniej nie dla mnie).

                  Chciałabym Cię tylko na koniec poprosić, abyś się zastanowił nad swoją własną motywacją w tym wątku: czy naprawdę chodzi Ci tylko to, aby w nieskończoność powtarzać banalną (aczkolwiek słuszną) tezę, że istnienie Boga/bogów nie można udowodnić? A może chodzi Ci raczej o to, aby przy okazji ściągnąć jak najwięcej ludzi na swój własny duchowo ograniczony poziom egzystencji? (wiem, wiem… zaraz zapytasz: a co to takiego „duch”?)

                  Jeśli to pierwsze – po co te banały?
                  Jeśli drugie – ogarnij się…

                  Ja osobiście mam wrażenie, że w tych wszystkich mitologiach jest więcej „prawdy” niż w Twoim banalnym rozumowaniu.

                  P.S.
                  Schopenhauer zdecydowanie NIE byłby dumny ani z Twojej ani z mojej erystyki. Albowiem Schopenhauer zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że ten świat jest skazany na fałsz, obłudę i głupotę. Dlatego czasami nawet porządni ludzie muszą przyjąć nikczemne reguły gry ludzi nieporządnych.

                  Dziękuję za rozmowę i pozdrawiam

                • Spróbuj wynaleźć formalizm nie używając myśli. Więc jak definiujesz strukturę myślenia?

                • użytkownik usunięty

                  Drogi Te,
                  czy ja napisałam, że formalizm poprzedza myśli? Nie. Napisałam JASNO i WYRAŹNIE, że to są procesy RÓWNOLEGŁE. Mogłabym jeszcze – aczkolwiek wydawało mi się to zbyt jasne – dodać, że są to procesy równoległe i NIEROZŁĄCZNE.

                  Nie chcę Cię gasić, ale proszę Cię uprzejmie, abyś czytał powoli i ze zrozumieniem. Inaczej marnujesz mój a także swój cenny czas.

                  Pytasz: Czym jest struktura myśli?
                  Najogólniej można moim zdaniem powiedzieć, że struktura myśli to dynamiczna relacja między dyskursywną, spekulatywną, abstrakcyjną a miejscami intuicyjną czynnością umysłową.

                • No dobrze kobito, ale nie masz racji.

                • A żeby nie być gołosłownym krótko wyjaśniam dlaczego. Po pierwsze, nie rozumiesz chyba co znaczy poprzedzać w sensie logicznym. Nie można opisać czegoś nie odwołując się do tego czegoś. Po drugie zaproponowany przez Ciebie eksperyment to gol samobójczy. W ramach owego proponuje przypomnienie sobie czegoś przyjemnego. Nie ma myśli przed jej formalizacją? No chyba że ktoś jest robotem.

                  Pozdrawiam.

                • Nie wpisałem: czegoś przyjemnego jak np. smak ulubionej potrawy.

                • użytkownik usunięty

                  W pierwszym poście popisałeś się prymitywizmem – w drugim poście popisałeś się niewiedzą. Gratuluję… chłopie :D

                  Więc mam pomyśleć o czymś „przyjemnym”… A powiedz: czy słowo „przyjemne” nie jest już przypadkiem formalizacją i werbalizacją myśli? :D

                  Czy Ty w ogóle wiesz o czym my tutaj rozmawiamy?

                  Proszę się dokształcić, a potem możemy ewentualnie dalej rozmawiać. (Naprawdę nie chcę Cię obrażać, ale nie potrafię z kimś rozmawiać, kto nawet nie wie o czym mówi/pisze).

                • Wybacz, ale po co udajesz kobietę na forum internetowym? Jedyną osobą która cały czas popisuje się swoją niewiedzą jesteś Ty. Słowo "przyjemne" nie ma tu nic do rzeczy ani nie jest żadną formalizacją niczego. Pozdrawiam.

                • użytkownik usunięty

                  Jasne... najlepiej odbić piłeczkę i dotknąć adwersarza osobiście. Słabo...

                  Ale wybaczam, wybaczam...

                  A tak na marginesie: Naprawdę takie to bolesne dla was "chłopów", że kobieta wie więcej od was? Przyznam, że jestem nieco zszokowana waszą postawą. Cóż.... chyba zacznę promować "ideologię gender" :D (Irony - off)

                  Szkoda mi czasu na rozmowę z takimi "chłopami" jak Ty.

                  Żegnam, pozdrawiam i bez odbioru.

                • Pozdrawiam ;)

            • Szkoda, że nie doczekałem się odpowiedzi na mój poprzedni post skierowany Do Ciebie i zamiast tego likwidujesz konto. Rzecz jasna, nie sugeruję, że to z powodu braku argumentów...

              • użytkownik usunięty

                Moje podejście wyjaśniłam w innych postach, więc nie widzę powodu się ciągle powtarzać.

                Także nawet gdybyś sugerował, że mi brakuje argumentów, to byłoby to (delikatnie rzecz ujmując) niedorzeczne.

                A tak na serio:
                Może dajmy sobie spokój z taką bezcelową przepychanką słowną, co? Nie bawi mnie to, a nawet nieco dołuje. I dlatego też mam zamiar zlikwidować konto, aby nie dawać się już wciągać w takie puste rozmowy. Szkoda mi czasu i życia. Ale jeśli masz coś ciekawego do napisania, jakieś nowe refleksje, to bardzo proszę - chętnie przeczytam.

        • Tak jak wspominałem, odnoszę się tylko do merytorycznej częsci postu.

          1. Rozmowa toczyła się o dwóch osobnych konceptach boga. W Twoich postach stoi, że nie odrzucasz boga nieosobowego – zgadza się.
          Ale pozwól, że przytoczę Twoje własne słowa na temat boga osobowego, które – przynajmniej dla mnie – jednoznacznie sugerują, że koncepcję boga osobowego uważasz za błędną (poza tym właśnie na tym budowałaś też pokaźną część swojej krytyki mojej działalności):

          –- „Z względu na tę jakościową różnicę, o której piszą współcześni teologowie i religioznawcy (także ci niewierzący teologowie!), już samo mówienie bądź pisanie o „Bogu” judaizmu w sposób bezpośredni jest pozbawione sensu. Ten błąd czynią zbyt często zarówno wierzący jak i niewierzący.”
          –- „Nie powinno się w sposób bezpośredni mówić o Bogu”
          –- „Bóg” judaizmu nie jest pojęciem, lecz na poziomie lingwistycznym czymś w rodzaju pustego miejsca, granicą języka. O tym doskonale wiedzą wierzący Żydzi, którzy by się nigdy nie dali tak w balona zrobić jak chrześcijanie, którzy zdecydowanie powinni więcej czytać na temat swojej wiary. Chrześcijanie o tym często niestety nie wiedzą...”
          –- „cała egzegeza biblijna już od dawna uznaje Biblię za wytwór człowieka.”
          –- „Mało jaki chrześcijanin czyta i rozumie współcześnie Biblię w sposób dosłowny, lecz traktuje owe słowa jako inspirację dla pogłębienia i rozszerzenia swojej świadomości”

          Twoja pozycja dość klarownie nie tylko gardzi konceptem boga osobowego jako czymś zacofanym i archaicznym, ale – co więcej – Ty malujesz mnie głupcem za odnoszenie się do boga osobowego (co robię tylko dlatego, że praktycznie każdy teista wyznaje właśnie takiego boga.

          Nie po raz pierwszy czytając Twoje wypowiedzi przed oczyma synestety staje mi anglosaskie powiedzenie „shit, or get off the pot”. Komunikujesz naraz dwie sprzeczne pozycje, i to nie tylko względem boga osobowego.
          Nie możesz jednocześnie jeździć na mnie, i głaskać po główce teistów za to samo. Nie, jeśli chciałabyś utrzymywać spójne stanowisko.

          Co do logiki, (na którą się sama również powołujesz) i odrzucenia czegoś, co jest niefalsyfikowane – postępując zgodnie z logiką nie odrzucasz tego jako nieprawdy, tylko odrzucasz przyjęcie tego za prawdę. Dlatego też tutaj leży kolejny problem z Twoją pozycją – twierdzisz, że postępujesz zgodnie z logiką nie przyjmując tego, ale jednocześnie bronisz pozycji przyjęcia tego, która jest sprzeczna z logiką.

          I nie wędruj znowu daleko od tematu, bo nie mowa tutaj o skutkach twierdzenia, tylko o zasadności twierdzenia.


          2. To jest właśnie objaw Twojego relatywizmu. Nauka nie jest jakąś tam jedną z wielu równie dobrych metod odkrywania prawdy, tylko jest jedyną tak bezkonkurencyjnie niezawodną metodą odkrywania prawdy.

          A jeśli odrzucasz relatywizm, to prawda – będąca stanem obiektywnej rzeczywistości - jest tylko jedna, bo i jedna jest rzeczywistość, którą współdzielimy. Mówienie o prawdzie niemającej charakteru zgodności z rzeczywistością jest absolutnym nonsensem, który zalał u Ciebie całą resztę punktu drugiego

          >>>>> Kto powiedział, że trzeba tylko układać swoje życie według tej wiedzy, którą możemy potwierdzić metodami naturalistycznymi albo logiką .

          Ponieważ tylko to kwalifikuje się jako wiedza.
          Owszem, wiara rości sobie prawo do bycia innym źródłem wiedzy, ale jest nim tak samo, jak źródłem wiedzy jest wróżenie z fusów, konwersacje ze świnką morską, albo wybieranie spadającym ołówkiem losowych słów z gazety i konstruowanie z nich nowych zdań.

          Ty, swoim „nieograniczającym” podejściem robisz coś odwrotnego od tego, co twierdzisz – ograniczasz sobie źródło WIEDZY. Ja natomiast, w przeciwieństwie do Ciebie, ja jak najbardziej ograniczam swoje podejście o tego typu „źródła wiedzy”, ponieważ będąc absolutnie bezużytecznymi nie tylko wprowadzając w błąd, ale zabierają „czas antenowy” jedynemu znanemu ludzkości rzetelnemu i bezkonkurencyjnie najbardziej niezawodnemu źródłu wiedzy.


          3. Nie interesuje mnie bóg jako koncept ani uczucie. Interesuje mnie to, czy istnieje w rzeczywistości. Oczywiście, że teiści go „przeżywają” tak jak i ja go kiedyś „przeżywałem” - tak samo jak jako ośmiolatek „przeżywałem” wiewiórki z austriackiej kreskówki (w co wiara niemal doprowadziła mnie do samobójstwa celem osiągnięcia nirwany pośród nich), i jak mógłbym „przeżywać” Tatę Muminka. Czy przez to te wierzenia stają się prawdziwe w swojej treści? Nie! Nie w stosunku do rzeczywistości!

          A obrona tych wierzeń dlatego, że są prawdziwe w swojej treści w stosunku do tego, że istnieją jako wierzenia i są źródłem jakichś odczuć – kogo to obchodzi?!? To jest nic innego jak jałowa masturbacja intelektualna! Ja wolę masturbację fizyczną, a jeszcze wyżej cenię seks.
          Nie sprzedasz mi więc tego substytutu substytutu.


          4. Dolina Muminków będzie się pojawiać dopóty, dopóki argumenty proteistyczne – Twoje będące ich doskonałym przykładem - działają identycznie dobrze na uzasadnienie istnienia boga, jak i Tatusia Muminka.

          Teistom się to nie podoba, bo nie podoba im się konstatacja, że ich bóg na półce walentności siedzi obok Tatusia Muminka i Thora. A Tobie się to nie podoba, bo z jakiegoś niepojętego przeze mnie powodu ubzdurałaś sobie, że będziesz broniła powagi teizmu za wszelką cenę.

          Kolejny raz pokazujesz, że nie jesteś w stanie ogarnąć ciężaru problematyki. Spłycasz problematykę Doliny Muminków poniżej poziomu teizmu, bo tylko tak jesteś w stanie zignorować problem. Powtarzam: zignorować, ale bynajmniej nie rozwiązać.


          >>>>> załóżmy, że ktoś na podstawie swojej wiary w Muminki napisze tak piękne rzeczy jak Mistrz Eckhart albo św. Jan od Krzyża. Masz to jak w banku, że zacznę się interesować i inspirować ludźmi, którzy wierzą w Muminki

          No i dobrze! Powinnaś. Tylko jaki to ma związek z walentnością ich wierzenia w świecie rzeczywistym? Żaden. Więc po raz n-ty mylisz pojęcia – to, że coś może wzbudzać zainteresowanie lub inspirację nie znaczy, że dane wierzenie nie jest absurdem. A na tym właśnie opiera się Twoja obrona teizmu.

          Szkoda, bo jako oczytana na pewno mówi Ci coś termin „non sequitur”.
          Otóż cechuje on właśnie całą Twoją argumentację.



          I owszem, taki daniello77 nie potrzebuje Esmeraldy aby tkwić w swoim bezpodstawnym, nielogicznym i oderwanym od rzeczywistości wierzeniu.
          Ale dzięki takiemu postowi takiej Esmeraldy - postowi którego daniello nie jest w stanie właściwie przeanalizować więc więc wynosi z niego to co chce wynieść – cementuje on swoje błędne stanowisko, które z którego w przeciwnym razie miałby szanse się wyrwać. Działa to mniej więcej tak, jak opisałem to w moim poście.

          Czego Ty oczekujesz od gościa, który:
          a- podaje listę cytatów, w których Biblia przeczy sama sobie i stroi sobie żarty ze sprzeczności ewangelii, ale jednocześnie uważa tę samą Biblie za źródło informacji o bogu, jego woli i rzeczywistości tak doskonałe, że przebija logikę i nauki naturalne
          b – po poniższej wymianie nadal uważa Jahwe za boga moralnego i dawcę moralności
          http://www.filmweb.pl/film/Pasja-2004-38233/discussion/Dobra...
          c – potrafi przekonać sam siebie, że w 2. Księdze Królewskiej (rozdział 2, wers 23) niedźwiedzie to nie wina Jahwe
          d - i w końcu – last but not least – gościa, który w dyskursie logicznym zademonstruje się błędność jego argumentu, to wyskakuje z „czytaniem pomiędzy wierszami”
          ??!?!?!?

          Jak taki ktoś wykładający się na logice na tak podstawowych poziomach może właściwie ocenić walentność Twojego toku argumentacji?
          Myślę, że posunę się do następującego stwierdzenia:
          Argumentacja Twoich postów jest nie tylko błędna, ale - z powodu powyższego – posty te są również moralne naganne, bo utwierdzają nierozumiejących ich teistów w swoich bezpodstawnych i absurdalnych wierzeniach, których nie tylko Ty sama nawet nie podzielasz, ale i sama uważasz je za takie uważasz.




          Twoje epitety względem mojej osoby – i nie mówię tego w stylu podwórkowej odzywki, tylko szczerze i po głębokiej kontemplacji - uważam że idealnie pasują one właśnie do Twojej osoby.
          Sam nie określiłbym Cię celniejszymi słowami, niż te które rzucasz w moim kierunku.

          Dla formalności – ja nie gardzę ludźmi religijnymi, tylko uważam ich wierzenia za bezpodstawne. A to różnica. Gdybym nimi gardził, to nie próbowałbym im pomóc wydostać się z umysłowej paryii, do której zostali wepchnięci – często jeszcze jako dzieci – i której ściany Ty polewasz olejem, jakby oni nie mieli dość problemów z wyjściem z niej wywołanych paraliżem intelektualnym indoktrynacji religijnej.

          Twoja działalność jest ohydna, Twoja argumentacja logicznie błędna i wewnętrznie sprzeczna, a utrzymywana pozycja jest wręcz karykaturalnie śmieszna u kogoś o Twojej wiedzy.

          I jeszcze te Twoje zabiegi erystyczne „tupanie nóżką”, „niezaślepieni ludzie ze mną” itd. Naprawdę rozmowa z Tobą to jak podróż w umysł osoby o rozszczepionej osobowości – jedna: inteligentna, oczytana, wyrażająca się na poziomie i utrzymująca jedne stanowiska - jej doskonałe przeciwieństwo utrzymujące w dodatku stanowiska bezpośrednio sprzeczne ze stanowiskami pierwszej.

          Widzę tylko dwie możliwości funkcjonowania tak paradoksalnego połączenia w umyśle jednej osoby: zaburzenie psychiczne, albo intelekt niepozwalający na zdanie sobie sprawy z ogromu antagonistyczności utrzymywanych stanowisk. I bynajmniej nie mówię tego złośliwie.

          Jak mam interpretować życzenie mi na koniec wszystkiego najlepszego na wzór ludzi autentycznie wierzących w boga? Jako afront do wierzących, przypisujących im Twoją złośliwą dwulicowość? Kolejny zabieg erystyczny („najpierw nazwałam go płytkim, ograniczonym szarlatanem, ale teraz składam życzenia więc mówiłam prawdę, bo nie mogę być niemiła”). A może objaw owego zaburzenia psychicznego?
          Sądzę, że pewnie wszystkiego po trochu.

          Na koniec refleksja - nieważne, czy mowa o grubo-ciosanym, prymitywnym twierdzeniu w sposób łamiącym prawa logiki w sposób prosty do dostrzeżenia, czy też o tyleż długich, co (pozornie) skomplikowanych i najeżonych wielkimi słowami, konceptami i imponująco brzmiącymi terminami – znajomość podstaw logiki pozwala nam na odróżnienie ziarna od plew.
          Pozwala nam na dostrzeżenie i wykazanie niewalentności twierdzeń i wspierającej je argumentacji niezależnie od tego, czy ich forma przybiera taki kształt jak w wypadku:
          - przykładowego teisty daniello77 (przepraszam, że Cię nadużywam w przykładach ale sam się wplątałeś w rozmowę),
          - prefekta watykańskiej Świętej Kongregacji Doktryny Wiary,
          - przykładowej Esmeraldy.

          Logika jest piękna swoją prostotą i klarownością, niezależnie od tego co teiści i krypto-relatywiści na jej temat twierdzą, nie będąc w stanie swoich twierdzeń uargumentować bez uciekania się do ignorancji i błędów logicznych.

          Myślę, że skończyliśmy.

          • Że tak nadużywasz mego imienia nadaremno, to ... uderz w stół a nożyce się odezwą.

            Jakby tu zabrzmieć pozytywnie na święta.. od ostatniego postu Esmeraldy, który całkowicie mnie usatysfakcjonował nie zauważyłem żadnej nowej myśli, która w sensie merytorycznym wniosłaby coś do dyskusji. Jest natomiast dużo przepychanek słownych, w które sam się wplątałem. Z jednej strony nie żałuję.. zawsze można poćwiczyć retorykę, w której przyznaję średnio się czuję. Ostatnio grywam trochę w pokera ta dyskusja też zrobiła się trochę pokerowa.. czasem po prostu chodzi o to, żeby zbić przeciwnika z tropu, dobrze zablefować, zbudować swoją pozycje przy stole, zagrać all-in.

            Impactorze - nie mogę tutaj nie spekulować Twojej reakcji na to, co właśnie napisałem. Czy odbierzesz moje słowa, jak te, które napisał Paweł z Tarsu? "Jeśli przez moje kłamstwo prawda Boża tym bardziej przyczynia się do chwały jego, to dlaczego jeszcze i ja miałbym być sądzony jako grzesznik?" To znaczy oczywiście, że Paweł usprawiedliwia swoje świadome kłamstwo, dla dobra utrzymania iluzji. Przerwa. A może Paweł po prostu przyznaje, że jest grzesznikiem jak każdy człowiek i że też zdarza mu się nie być szczerym we wszystkim - choćby samemu ze sobą? Impactorze, czy znajdziesz w sobie odrobinę pokory, żeby przyznać, że sam bywasz nieszczery? ... pozostawię to pytanie retorycznym.

            Wracając do satysfakcji związanej z postem Esmeraldy.. tak w jakiś sposób utwierdziła mnie ona w wierze. Nie, żebym zaczął wątpić w Boga.. stop.. kurcze złapałem się na kłamstwie.. przecież ja wątpię w Boga i to codziennie. Jakoś z tym muszę żyć.
            Inaczej. Esmeralda dodała swoją cegiełkę do wiary... w człowieka.

            Ach zapomniałem jeszcze Ci podziękować za Twoją ogromną troskę jaką mnie obdarzasz traktując mnie jak inwalidę intelektualnego. Myśle, że wszystko co człowiek sieje to i żąć będzie, więc niech Ci Muminek odpłaci za Twoje dobre serce.

            :)

            Wesołych Swiąt z Tatą Muminka.

            • >>>>> To znaczy oczywiście, że Paweł usprawiedliwia swoje świadome kłamstwo, dla dobra utrzymania iluzji. Przerwa. A może Paweł po prostu przyznaje, że jest grzesznikiem jak każdy człowiek i że też zdarza mu się nie być szczerym we wszystkim - choćby samemu ze sobą?

              I czym dokładnie owe dwie ewentualności się różnią? Niczym, poza faktem, że ta druga znacząca to samo jest łatwiejsza do przełknięcia dla chrześcijanina. No bo na pierwszy rzut oka nie zawiera słowa „kłamstwo”, a po co głębiej ją analizować, skoro to pozwala utrzymać dobre samopoczucie, prawda?


              >>>>> Impactorze, czy znajdziesz w sobie odrobinę pokory, żeby przyznać, że sam bywasz nieszczery?

              Jasne. Ale nie w dyskusji n/t teizmu. Jeśli uważasz inaczej, to chętnie zapoznam się z przykładami.



              >>>>> Wracając do satysfakcji związanej z postem Esmeraldy.. tak w jakiś sposób utwierdziła mnie ona w wierze.

              I o tym właśnie mówiłem.


              >>>>> Ach zapomniałem jeszcze Ci podziękować za Twoją ogromną troskę jaką mnie obdarzasz traktując mnie jak inwalidę intelektualnego.

              To nie tak. Troską obdarzam Cię próbując wyprowadzić Cię z intelektualnego inwalidztwa, a nie uważając Cię za inwalidę.

              Dziękuję za stosowne życzenia. Życzę i Tobie Wesołych Świąt z równie sensownym wierzeniem ;)

          • użytkownik usunięty

            Witam ponownie!
            Na początku piszesz, że będziesz się jedynie odnosił do merytorycznej części mojego postu. Fajne zamiary… ale co z tego znów wyszło, impactorze? Otóż wyszedł Ci kolejny post, w którym roi się od złośliwości, pustych frazesów, ignorancji i redukcjonizmu.

            Lubisz „punktować”, impactorze? Więc proszę bardzo:

            1. Piszesz: „prawda” jest „stanem obiektywnej rzeczywistości”.
            Oj, impactorze, impactorze… Prawda nie jest żadnym „stanem”, lecz zgodnością sądu z rzeczywistością. „Prawda” mieszka w języku, impactorze – a nie w samej rzeczywistości. Tyle piszesz o „prawdzie”, a nawet nie znasz klasycznej definicji prawdy? I nadal serio uważasz, że nie jesteś szarlatanem? Nie? Dobra, to jedziemy dalej…

            2. Piszesz: „W Twoich postach stoi, że nie odrzucasz boga nieosobowego – zgadza się”.
            Fałsz. W moich ostatnim poście do Ciebie napisałam, że nie odrzucam „Boga osobowego”. Nawet nie umiesz czytać ze zrozumieniem, a zarzucasz to innym.

            3. Piszesz: „Twoja pozycja dość klarownie nie tylko gardzi konceptem boga osobowego jako czymś zacofanym i archaicznym, ale…”
            Nonsens. W żadnej mojej wypowiedzi (łącznie z tymi, które przytoczyłeś) nawet nie sugeruję, że czymkolwiek albo kimkolwiek gardzę. Pogarda jest i zapewne pozostanie Twoją domeną.

            4. Piszesz: „Ty malujesz mnie głupcem za odnoszenie się do boga osobowego”
            Nie, impactorze, nie maluje Cię głupcem za to, że odnosisz się do idei Boga osobowego, lecz krytykuję Cię za to, że spłycasz i kpisz sobie z tej idei. Moim zdaniem nie jesteś głupcem, tylko pogubionym człowiekiem z poważnymi problemami emocjonalnymi. Tak przynajmniej to odczuwam.

            5. Piszesz: „…bronisz pozycji przyjęcia tego, która jest sprzeczna z logiką.”
            Kolejna bzdura. Logika w żadnym miejscu nie zaprzecza temu, aby przyjąć wiarę w Boga. Logika nie jest od tego, aby rozwiązywać spory ontologiczne. Czy Ty w ogóle wiesz czym (i o czym) jest logika? Tak, to jest pytanie retoryczne, impactorze.

            6. Piszesz: „To jest właśnie objaw Twojego relatywizmu.”
            Nie, to nie jest objaw mojego relatywizmu, tylko Twojej niewiedzy oraz nieznajomości pojęć.

            7. Piszesz: „wiara rości sobie prawo do bycia innym źródłem wiedzy”
            Z tego co wiem, to wiara przede wszystkim rości sobie prawo do bycia… wiarą :D

            8. Piszesz: „Nie interesuje mnie bóg jako koncept ani uczucie. Interesuje mnie to, czy istnieje w rzeczywistości”.
            To niech Cię wreszcie zainteresuje, skoro o Nim tyle piszesz! Otóż Bóg, jeśli istnieje, nie może istnieć „w” rzeczywistości. To „bożki” istnieją „w” świecie, „w” rzeczywistości, „w” kosmosie itd. Jeśli natomiast Bóg naprawdę „jest”, to albo jest a) całą rzeczywistością, albo b) poza i ponad rzeczywistością. Niestety ktoś, kto na serio porównuje ideę Boga do Muminków i Spidermana tego nie zrozumie.

            9. Piszesz: „Ja wolę masturbację fizyczną, a jeszcze wyżej cenię seks.”
            That’s a little bit more information than I needed, Vincent, but go ahead… :D

            10. Piszesz: „ubzdurałaś sobie, że będziesz broniła powagi teizmu za wszelką cenę.”
            To Ty sobie ubzdurałeś, że trzeba walczyć z czyjąś wiarą. Ja tylko tu broniłam standardy nauki i naukowości. Teizm zaś będą bronić ludzie wierzący, kiedy będą dawać dobre świadectwo w postaci wspaniałych czynów, czyli kiedy ich słowa stawać się będą ciałem (I znów się robi świątecznie. Czujesz magię? :D).

            11. Piszesz: „to, że coś może wzbudzać zainteresowanie lub inspirację nie znaczy, że dane wierzenie nie jest absurdem.”
            Kierkegaard już ok. 100 lat temu to samo zauważył… będąc jednocześnie głęboko pobożnym chrześcijaninem.

            12. Piszesz: „Gdybym nimi gardził, to nie próbowałbym im pomóc wydostać się z umysłowej paryii, do której zostali wepchnięci”.
            Powyższe punkty jasno wskazują, że powinieneś najpierw spróbować pomóc sobie samemu. W jaki sposób, zapytasz? Otóż o tym częściowo mówią następne punkty…

            13. Piszesz: „Jak mam interpretować życzenie mi na koniec wszystkiego najlepszego na wzór ludzi autentycznie wierzących w boga?”
            Cóż za ironia, impactorze! Kiedy trzeba interpretować, to czytasz dosłownie. A kiedy trzeba czytać dosłownie, to próbujesz interpretować! :D

            14. Piszesz: „Logika jest piękna swoją prostotą i klarownością, niezależnie od tego co teiści i krypto-relatywiści na jej temat twierdzą, nie będąc w stanie swoich twierdzeń uargumentować bez uciekania się do ignorancji i błędów logicznych.”
            Pełna zgoda! Dlatego radzę Ci się jak najszybciej znaleźć jakiś dobry podręcznik logiki. To będzie coś w rodzaju autoterapii, katharsis oraz odkupienie w jednym!

            P.S.
            Możesz mi nie wierzyć, ale moje życzenia i pozdrowienia były i są naprawdę szczere i od serca. Tego właśnie nauczyli mnie między innymi autentyczni chrześcijanie, aby oddalać od siebie negatywne uczucia i postawy. Jeśli to ma być objaw "zaburzenia psychicznego", to nie ma sprawy: dumnie przyznaję się do tego zaburzenia i polecam go wszystkim. Także jeszcze raz życzę Ci wszystkiego najlepszego.

            Teraz, drogi impactorze, naprawdę skończyliśmy.

            • użytkownik usunięty

              errata:
              punkt 11. Oczywiście miało być "Kierkegaard już ok. 200 lat temu...". Ale on wciąż pozostaje młody ;)

              Hej!

              • <<1. Piszesz: „prawda” jest „stanem obiektywnej rzeczywistości”.
                Oj, impactorze, impactorze… Prawda nie jest żadnym „stanem”, lecz zgodnością sądu z rzeczywistością. „Prawda” mieszka w języku, impactorze – a nie w samej rzeczywistości. Tyle piszesz o „prawdzie”, a nawet nie znasz klasycznej definicji prawdy? I nadal serio uważasz, że nie jesteś szarlatanem? Nie? Dobra, to jedziemy dalej…>>
                Lubię takie rozważania, więc się podepnę. Ewidentnie masz wykształcenie filozoficzne, bo nadużywasz tych wszystich specjalistycznych słówek, więc może parę spraw mi rozjaśnisz.

                Jeśli prawda jest ZGODNOŚCIĄ sądu z rzeczywistością, to znaczy, że prawda nie jest samym tym sądem. Przykładowo: na dworze teraz pada deszcz. Obserwator stwierdza: "Pada". Czym jest tutaj prawda? Wg Ciebie, na ile ja to rozumiem, prawdą nie jest opad deszczu ani sąd o pogodzie. Prawdą jest dopiero zweryfikowanie, że deszcz pada i że sąd o deszczu jest zgodny z rzeczywistością. Zatem potrzebny jest "stan obiektywnej rzeczywistości" i język. Skonfrontowanie tych dwóch rzeczy odsłania prawdę bądź fałsz.

                Ale załóżmy, że żaden człowiek nie obserwuje owego deszczu. Albo załóżmy, że żaden człowiek nie istnieje (było to przecież faktem przez większą część życia Ziemi). Czy wówczas prawda nie istnieje? Nie istnieje, ponieważ nie ma rozumnej istoty, która może wypowiedzieć sąd, który później weryfikuje? Sprawdziłem to na Wikipedii (nie czepiaj się źródła, lecz treści). Wynika stamtąd, że nie istnieje jedna definicja prawdy. Na przykład św. Tomasz z Akwinu podał metafizyczną definicję prawdy: "verum est id, quod est. (Prawdą jest to, co jest.) Prawdziwe jest to, co istnieje. Prawda jest zamienna z bytem. Każda rzecz, o ile istnieje, jest prawdziwa. Prawda jest transcendentalium.".

                <<W moich ostatnim poście do Ciebie napisałam, że nie odrzucam „Boga osobowego”.>>
                Wytłumacz użycie cudzysłowu.

                • użytkownik usunięty

                  Cześć

                  jestem ostatnią osobą, która czepiałaby się wikipedii - tak robią tylko pozerzy, którzy się wstydzą, że nie znają naukowych źródeł. Ja takich kompleksów nie mam i moim zdaniem wikipedia to znakomity instrument do przynajmniej wstępnego zapoznania się z wybraną problematyką. Tym bardziej, że można tam znaleźć często ciekawe źródła naukowe w przypisach.

                  Odnośnie Twoich pytań:
                  1. Ja nie pisałam o "prawdzie" jako takiej, lecz o klasycznej definicji prawdy. Wybrałam tę definicję, gdyż jest to jedyna definicja, która pasuje do pozytywizmu, który prezentuje impactor. Nie twierdzę, że jest to podejście najbardziej adekwatne, gdyż po rewolucji kopernikańskiej Kanta nie możemy już traktować naszego języka jako narzędzia, które odwzorowuje rzeczywistość. Nie chcę przez to powiedzieć, że cała rzeczywistość jest konstrukcją języka. Ale trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że "prawdy" wyrażone językiem są zawsze ograniczone do naszego aparatu. Tym samym my jedynie krok po kroku odkrywamy rzeczywistość, ale nigdy jej nie odwzorujemy.

                  2. Czy gdyby nie było rozumnych istot na ziemi, czy nie byłoby "prawdy"? Tak, oczywiście. Byłaby jedynie rzeczywistość, której nikt nie poznaje ani nie odkrywa. Można by oczywiście słusznie iść w kierunku Tomasza, aby uznać prawdę za byt - ale w ten sposób mimowolnie lądujemy na gruncie ontologii/metafizyki, którą impactor ignoruje. Dlatego nawet o tym nie wspominałam.

                  3. "Bóg osobowy" był w cudzysłowie, ponieważ cytowałam siebie samą. Impactor mi zarzucał, że nie odrzucam "boga nieosobowego", a ja pisałam, że nie odrzucam "Boga osobowego". Ściśle rzecz ujmując to nie odrzucam idei "Boga" w ogóle. Daję to słowo natomiast zawsze w cudzysłów, bo wciąż nie widzę w tym słowie czegoś rzeczywistego. Jest to dla mnie wciąż abstrakcyjna kategoria. Dlatego nigdy nie piszę o Bogu w sposób bezpośredni, tylko o "Bogu" jako idei.

                  Także sformułowanie impactora jest i pozostaje błędne. Nie czepiałabym się tego, gdyby nie fakt, że wciąż nadużywa słowa "prawda".

                • użytkownik usunięty

                  * Zgubiłam słowo w punkcie 1:
                  ... są zawsze ograniczone do naszego aparatu komunikacji.

                • Ad 1 i 2. Okej, rozumiem, że wg tej definicji (klasyczna definicja prawdy) musi istnieć rozumna istota, która wypowie sąd o rzeczywistości. To znaczy, Ty to tak malujesz, ja tego dalej nie sprawdzam, biorę, co mi dajesz. Może jestem ciemny, ale nadal nie widzę tego, aby "<<prawda>> mieszkała w języku". Prawda bowiem mieszka tu w zgodności języka z rzeczywistością, czyli "pomiędzy" językiem a światem. Czyli nie w samym języku, ale w procesie weryfikacyjnym, do którego - poza językiem - potrzebne są dane zmysłowe. Gdyby bowiem prawda mieszkała tylko w języku, język byłby wystarczający, aby poznać prawdę. Powiedziałbym: "W Bolivar pada teraz deszcz" i bez sprawdzania, czy tak jest naprawdę, wiedziałbym, czy moje zdanie jest zgodne z rzeczywistością czy nie. Ale zastrzegam, może pitolę.

                  Ad 3. <<Ściśle rzecz ujmując to nie odrzucam idei "Boga" w ogóle. Daję to słowo natomiast zawsze w cudzysłów, bo wciąż nie widzę w tym słowie czegoś rzeczywistego. Jest to dla mnie wciąż abstrakcyjna kategoria. Dlatego nigdy nie piszę o Bogu w sposób bezpośredni, tylko o "Bogu" jako idei.>>
                  Szkoda, że nie odpowiedziałaś na moje wcześniejsze (już dwa) komentarze skierowane bezpośrednio do Ciebie. Pytałem tam między innymi, dlaczego przywoływałaś nazwisko Jana od Krzyża, skoro dla niego Bóg to nie była tylko idea, ale właśnie coś rzeczywistego. Czytam teraz "Świat Zofii" J. Gaardera, jestem przy rozdziale o Kartezjuszu i tam jest napisane (specjalnie się zalogowałem, aby to przepisać): "W samej idei istoty doskonałej tkwi jej istnienie. Jest to, zdaniem Kartezjusza, równie pewne co fakt, że z samej idei okręgu wynika, że wszystkie jego punkty umieszczone są w równej odległości od jego środka. Nie możesz więc mówić o okręgu, jeśli nie spełnia on tego warunku. Tak samo nie możesz mówić o <<istocie doskonałej>>, która nie spełnia najważniejszej ze wszystkich cech, a mianowicie istnienia".

                  Dlatego Twoje rozumienie Boga jako idei w zasadzie nic nie wnosi do tematu. Bo czy ktoś neguje to, że w ludzkich głowach istnieją idee, takie czy inne? Albo czy ktoś neguje to, że "abstrakcyjne kategorie" spełniają pewne funkcje umysłowe? To nawet nie jest przedmiotem dyskusji. Dobrze wiesz, co tłumaczy innym Impactor, Tyś to określiła jako same oczywistości. Nie inaczej określa to autor tematu, załamując się raz po raz, gdy druga strona owych oczywistości nie łapie. Bo to są oczywistości tylko dla kogoś, kto uwolnił się od religii. Kwestią teraz pozostaje, jak przekazać owe niby proste sprawy teistom, żeby i oni przejrzeli na oczy.

                • użytkownik usunięty

                  Drogi Amerrozzo,
                  Nie mogę Ci odpowiadać na każdy post ze względu na limity wypowiedzi. Poza tym nasza rozmowa jest porozrzucana w wielu miejscach i nie chcę wciąż pisać tego samego przy różnych okazjach.

                  W Twoich wypowiedziach jest dużo ciekawych wątków, ale trochę brakuje mi czasu (a także wiedzy), aby się odnieść do wszystkich. Więc wybieram te (przynajmniej dla mnie) najbardziej ciekawe.

                  1,2.
                  Moim zdaniem NIE „pitolisz”, tylko zbyt mocno przywiązałeś się do magicznego słowa „zgodności” i próbujesz je ontologizować w postaci realnego „bycia” między językiem a rzeczywistością. W istocie nie ma niczego esencjalnego pomiędzy rzeczywistością a językiem, albowiem to właśnie nasz język jest tym czymś „pomiędzy”: na jednym krańcu jesteśmy my jako jednostki (ze swoimi zmysłami, jak słusznie podkreślasz) – a po drugiej stronie jest rzeczywistość. To, co nas łączy ze światem, to właśnie język, który jest zawsze intersubiektywny.

                  Kiedy więc piszę, że „prawda mieszka w języku”, to bynajmniej tym samym nie stwierdzam, że prawda mieszka w człowieku jako jednostce, lecz w aparacie komunikacyjnym, który nas łączy ze sobą oraz z rzeczywistością fizyczną, otoczeniem.

                  Twój błąd (o ile tu można mówić o błędzie) polega moim zdaniem na tym, że milcząco, sztywnie i zbyt pochopnie umiejscowiłeś język w jednostce. Cała reszta Twoich wywodów jest moim zdaniem w porządku. Przynajmniej nie widzę żadnego „pitolenia”.

                  3.
                  Tutaj już mamy duże nieporozumienie, Amerrozzo. Ja owszem twierdzę, że Bóg jest ideą, ale nie sugeruję, że jest TYLKO ideą.

                  Jeśli pragniesz, aby inni (jak to określasz) „przejrzeli na oczy”, to najpierw powinieneś samemu potrafić przedstawić spójne hipotezy, przesłanki i wnioski. To oznacza, aby nie wkraczać w tereny nieznane bądź niedostępne. Ale czy tak jest w Twoim/waszym wypadku?

                  Otóż zgadzam się z wami co do niemożności logicznego dowiedzenia istnienia Boga (banał). Ale: zdecydowanie NIE twierdzę, iż wiara w coś, co wymyka się logice, musi być pozbawione sensu.
                  Ta wasza „nadwyżka” (nie moja) sugeruje, że logika stosuje się do wszystkiego, co zresztą wprost wyraził impactor kilka dni temu. Niestety, impactor ignoruje moją prośbę, aby spróbował w sposób logiczny dowieść swoją własną wiarę w to, że „logika stosuje się do wszystkiego”. Zamiast tego impactor woli sobie jednak dalej kpić z ludzi, którzy nie mają odpowiedniego przygotowania oraz zasobu terminologicznego, aby wytrzymać jego presję.

                  Może zatem Ty byś pomógł impactorowi? No bo skoro tak namiętnie bronisz człowieka, który uznał, że „prawda to obiektywny stan rzeczywistości” ( :D ), to proponuję, abyś spróbował odpowiedzieć na moje pytanie/zadanie. Jeśli się zdecydujesz, to bardzo proszę, abyś to uczynił nie tutaj, tylko na tej stronie, gdzie się ten wątek obecnie rozwija (obecnie zaczyna się na stronie 14).

                  Także jeszcze raz, dla jasności: problem wasz polega moim zdaniem na tym, że wychodzicie poza oczywistość, że na gruncie logiki nie można dowieść istnienia Boga. Idąc dalej sugerujecie, iż logika wypełnia cały kosmos możliwych zagadnień poznawczych, że (jak ujął to impactor) „stosuje się do wszystkiego”. Mimowolnie zmuszacie się więc do tego, aby także logicznie dowieść tę oto wiarę, że logika stosuje się do wszystkiego.

                  Tym samym jesteście w dużo gorszej sytuacji niż ludzie religijni, gdyż oni raczej nie sugerują, jakoby ich Boga można lub trzeba było dowieść w sposób logiczny (dowód ontologiczny wydaje mi się być bardzo ciekawą oraz inspirującą myślą, ale ostatecznie chyba niczego nie dowodzi w sposób pewny). Wy zaś jednak stawiacie sobie wysokie progi. Czy potraficie je przeskoczyć? Czy będziecie w stanie wyciągnąć się z bagna ciągnąc się za własne włosy?

                  Zobaczymy…

                • Na początek mniej istotne kwestie.

                  Szkoda, że powstrzymują Cię limity, ale liczę na to, że te dwa komentarze uda Ci się napisać. To przecież nie jest wiele, a udzielasz się tylko w tym temacie, dziennie mając do dyspozycji 6 wpisów. Piszesz, że brakuje Ci wiedzy. Ale ja nie wiem, na które fragmenty nie możesz odpowiedzieć, a - jak już zauważyłaś - wiele elementów powraca w kolejnych wpisach. I być może powtarzam wciąż te rzeczy, na które z braku wiedzy nie chcesz odpowiadać. Np. to o Żydach i ich rozumieniu Boga. Nie wiem, czy pominęłaś to pytanie z premedytacją, czy z innego powodu.

                  Ja nie bronię Impactora, bo ja mu nie jestem do tego potrzebny. Ja bronię tych jego poglądów, które z nim podzielam. A nie jest powiedziane, że podzielam z nim wszystkie poglądy, ani że wszystkie jego twierdzenia (przeszłe i przyszłe) są także moimi. O klasyczną definicję prawdy dopytałem jakby na boku, bo zaciekawiło mnie Twoje sformułowanie. Wybrałem jeden punkt z Twojej wielopunktowej wypowiedzi, zatem raczej nie kwalifikuję się na adwokata Impactora, bo gdybym nim był, swoim zwyczajem odniósłbym się do całego wpisu.

                  Powinnaś już dawno zauważyć, że nie używam często wyrazu "logika", więc nie mieszaj mnie w swoje dyskusje o logice. Wszystko, co twierdzę, to tyle, że nie ma wartościowych dowodów na obiektywne istnienie Boga, Ty uznajesz to twierdzenie za banał, czyli w tym miejscu się ze mną zgadzasz (jaka szkoda, że tak wielu teistów nie zgodziło się w tym temacie z tym banałem). Nieuprawnione jest więc Twoje twierdzenie, że "my" coś twierdzimy, bo nie ma żadnych "nas". Jestem ja, jest Impactor, są inni ateiści. Naturalnie, mamy wspólne punkty, ale Ty również masz wspólne punkty z innymi ludźmi i ja przez to nie mówię o żadnych "was", ale odnoszę się bezpośrednio do Ciebie. Naturalnie zauważyłem, że pełno Cię na kolejnych stronach, wzięłaś sprawę bardzo osobiście, nie moja broszka.

                  Przejdźmy do meritum.

                  <<zbyt mocno przywiązałeś się do magicznego słowa „zgodności” i próbujesz je ontologizować w postaci realnego „bycia” między językiem a rzeczywistością.>>
                  Zadziwiające, że osoba tak wyczulona na punkcie języka i tak często korzystająca z pomocy cudzysłowu nie zauważyła, iż napisałem, że prawda mieszka "pomiędzy" (cudzysłów!) językiem a światem; tym samym dałem do zrozumienia, że nie ontologizuję owej zgodności w postaci realnego bycia (cokolwiek to znaczy ;p).

                  <<W istocie nie ma niczego esencjalnego pomiędzy rzeczywistością a językiem, albowiem to właśnie nasz język jest tym czymś „pomiędzy”: na jednym krańcu jesteśmy my jako jednostki (ze swoimi zmysłami, jak słusznie podkreślasz) – a po drugiej stronie jest rzeczywistość. To, co nas łączy ze światem, to właśnie język, który jest zawsze intersubiektywny.
                  Kiedy więc piszę, że „prawda mieszka w języku”, to bynajmniej tym samym nie stwierdzam, że prawda mieszka w człowieku jako jednostce, lecz w aparacie komunikacyjnym, który nas łączy ze sobą oraz z rzeczywistością fizyczną, otoczeniem.>>
                  Brzmi sensownie, czyli owa zgodność języka z rzeczywistością jest także językiem. Dobrze? Piszesz o aparacie komunikacyjnym. Napisz coś szerzej, bo to ciekawe. Bo piszesz też, że prawda nie mieszka w człowieku, ale to człowiek posługuje się językiem i to człowiek weryfikuje, wreszcie bez człowieka nie ma prawdy. No domiar wszystkiego od tego jak człowiek rzecz spostrzeże, zależy, czy uzna ją za prawdę, czy fałsz. Przykładowo: jeśli ktoś uzna, że na dworze pada deszcz (choćby nie padał), to stanie się dla niego prawdą. Ale dobrze, to zweryfikują inni ludzie. Ale co z odczuwaniem barwy czy smaku. Lód jest smaczny czy niesmaczny? Jeśli istniałaby prawda poza człowiekiem, lód musiałby mieć konkretną wartość. Ale nie ma. To człowiek decyduje, co jest prawdą. W przypadku wrażeń smakowych czy słuchowych prawd jest tyle, ilu ludzi, więc nie mogę oprzeć się pokusie, aby nie stwierdzić, że prawda mieszka jednak w jednostce (wg klasycznej definicji prawdy, bo ja na ten temat mogę mieć inne zdanie).

                  Ogólnie czacha mi paruje.

                  <<Tutaj już mamy duże nieporozumienie, Amerrozzo. Ja owszem twierdzę, że Bóg jest ideą, ale nie sugeruję, że jest TYLKO ideą.>>
                  Wiesz, że dużo napisałem Ci w innym miejscu (tam, gdzie pisałem o "pragnieniu nieskończoności"). Naprawdę szkoda, żeś się do tego nie odniosła, to chyba lepsze niż pisać komuś tam, że nie potrafi myśleć samodzielnie. Drugi raz nie będę tego pisał, nie będę też tego kopiował, liczę, że wrócisz do tamtych dwóch wypowiedzi. Tu jedną rzecz tylko zauważę: okej, Bóg nie jest dla Ciebie tylko ideą. Ale czym więcej jest? Przecież tego nigdzie nie napisałaś. Nawet tutaj skończyłaś na tym krótkim zdaniu i przeszłaś dalej. Szkoda! Albo masz coś do powiedzenia, albo nie masz. Chyba że wszystko, co masz na podorędziu, to banał, że Bóg jest ideą (z tym nikt tu nigdy nie dyskutował) i nieudowodnione "przeczucie", że jest też czymś więcej, o czym niczego nie możemy powiedzieć, więc musimy o tym milczeć (powoływałaś się wcześniej nawet na wypowiedź Wittgensteina, mam nadzieję, że nie plątam). Tylko wtedy powstają dwa pytanie. 1. Dlaczego jesteś ateistką, skoro twierdzisz, że Bóg jest czymś więcej? (To pytanie zadałem w rozszerzonej formie we wcześniejszych wypowiedziach i wolałbym, żebyś tam się do niego odniosła). 2. Skoro niczego nie możemy o czymś powiedzieć, to skąd pewność, że to coś w ogóle istnieje? To jednak możemy coś powiedzieć, czy nie możemy?

                  <<Jeśli pragniesz, aby inni (jak to określasz) „przejrzeli na oczy”, to najpierw powinieneś samemu potrafić przedstawić spójne hipotezy, przesłanki i wnioski. To oznacza, aby nie wkraczać w tereny nieznane bądź niedostępne. Ale czy tak jest w Twoim/waszym wypadku?>>
                  Przesłanka: Nie ma dowodów na obiektywne istnienie Boga. Wniosek: przyjmowanie, że ktoś taki istnieje na pewno jest naiwnością. Oczywiście, że ktoś taki może istnieć, ale skąd założenie, że tak jest na pewno? Bo wszystko, co do tej pory usłyszałem, sprowadzało się do "głębokiej wiary wypływającej z wnętrza człowieka". Innymi słowy: za pomocą metafory tłumaczono swój brak argumentów. Przecież w ten sposób osoba obłąkana może Ci wmawiać, że była we wcześniejszym żywocie Napoleonem Bonaparte! No i jak zbijesz jej argument, w którym będzie Cię święcie przekonywać, iż ona jest tego pewna, że to czuje/"czuje" (gdy rozmawia się o takich rzeczach, nigdy nie wiadomo, gdzie kto będzie chciał postawić cudzysłów i w jakim celu)? Ktoś może powiedzieć, że to nie jest tylko głupi wymysł, ale że ten ktoś, żyje "jakby rzeczywiście był wcześniej Napoleonem Bonaparte" (wypowiedź zmyślona). A na końcu stwierdzi, że są rzeczy, o których nie można mówić, więc trzeba o nich milczeć. Tylko owo milczenie zakłada również nie przyjmować tych rzecz za prawdę (ani za fałsz), jednak w przypadku Boga teiści przyjmują jego obiektywne istnienie za prawdę (a zatem nie milczą). I to nie milczą nawet ci, którzy borykają się z wątpliwościami. Na ogół nie mamy wątpliwości, czy coś istnieje, czy nie (drzewo istnieje, albo nie istnieje). Jeśli mamy wątpliwości, mówimy, że czegoś nie wiemy. Teiści jednak rzadko tak postępują, a przynajmniej ci, z którymi ja się do tej pory stykałem.

                  <<Otóż zgadzam się z wami co do niemożności logicznego dowiedzenia istnienia Boga (banał).>>
                  Ja nie wiem, czy boga można dowieść, czy nie można (bo przede wszystkim, jak zauważył Carnap, którego słowa Ci zacytowałem, wyraz "Bóg" jest w użyciu metafizycznym zupełnie pusty i kompletnie nie wiadomo, co należałoby podstawić pod to "pojęcie"), ja wiem, że w chwili gdy piszę te słowa taki dowód się nie pojawił.

                  <<Ale: zdecydowanie NIE twierdzę, iż wiara w coś, co wymyka się logice, musi być pozbawione sensu.>>
                  Akurat ja chyba nie pisałem o braku sensu. Ale nawet gdyby - mnie chodzi tylko o to, że np. ja nie mógłbym wierzyć w coś, na co nie ma weryfikowalnych dowodów, a co miałoby szalenie istotny wpływ na moje życie. Ja mogę uwierzyć na słowo partnerce, bo jej ufam, zatem wierzę w jej autorytet. Ale też nie uwierzę jej we wszystko. Łatwo jest brać na słowo i wiarę rzeczy małe i nieistotne. Ale gdyby mi powiedziała, że jest w ciąży, to raczej żądałbym dowodu. W przypadku boga nie może być inaczej.

                  Nie twierdzę też, że wiara we wszystko, co nieudowodnione, pozbawiona jest sensu (twierdzę tylko oczywistość: rzecz nieudowodniona jest nieudowodniona, niezależnie od czyichś emocji i pięknej metaforyki). Parę miesięcy do tyłu pisałem gdzieś w tym temacie (prawdopodobnie w części drugiej) do Impactora o dopiero co owdowiałej kobiecie. Jeśli takiej kobiecie pomaga myśl, że zmarły się z nią kontaktuje w czasie snu, to czy ja mam prawo pozbawiać ją złudzeń? Jeśli dzięki temu powraca do normalnego trybu życia lepiej, niż byłoby bez owych złudzeń, to niech sobie owe złudzenia zachowa. Naturalnie, we wszystkim musi być umiar, bo jeśli ktoś taki wierzy w to, że nieboszczyk jednak żyje albo widzi nieboszczyka w żywych osobach, to już mamy chyba jakiś rodzaj schizofrenii. To poważna rzecz. Ale jeśli te złudzenia są zupełnie niegroźne, ograniczają się do sennych kontaktów ze zmarłym i w zasadzie dają same plusy, to nie widzę powodu, aby nie zostały zachowane. Z tego też właśnie powodu nie przeszkadzają mi wierzący, którzy nie rzucają mi swoją wiarą prosto w twarz. Chcesz łazić do kościoła? To idź, lecz mnie nie zawracaj tym głowy, bo wolę od tego wpatrywanie się w sufit. Niestety, w tym wątku i innych tematach Impactora wierzący wysyłali ateistów do piekła, a na ludzi innej wiary zsyłali bomby atomowe. Usprawiedliwiali również zbrodnie opisane w ST. Mniejsza o to, czy owe zbrodnie są fikcyjne, czy nie, ponieważ teiści wierzyli, że są prawdziwe i mimo tego nie widzieli w bożej działalności nic złego. A dlaczego nie widzieli nic złego? Bo bóg jest władcą absolutnym i może wszystko. Nad wyraz dużo podłych rzeczy można również uczynić w jego imieniu i dlatego religia jest groźna, mamy tego przykłady każdego dnia. W zasadzie w każdej zbrodni można się zasłonić działaniem w imię boże. I to jest przerażające. Akurat żyję w spokojnym kraju, gdzie nikt mnie za mój brak wiary nie zamorduje, ale są takie miejsca na tej planecie, gdzie już dawno zapłaciłbym gardłem.

                • użytkownik usunięty

                  Odpowiem Ci za kilka dni, bo Twoje pytania wymagają więcej czasu.
                  Pozdrawiam

                • użytkownik usunięty

                  Amerrozzo,

                  udało mi się jednak dzisiaj :)

                  Nie obraź się, ale nie chcę mi się pisać w dwóch różnych miejscach, dlatego odpowiem na wszystko tutaj.

                  Ogólnie Twój komentarz jest bardzo długi, ale mało uporządkowany. Mnóstwo dygresji, przykładów, wątpliwości. Bardzo trudno odpowiadać na taki wysyp nieposkładanych myśli.

                  Niemniej poruszasz kilka istotnych kwestii, więc postaram się – na tyle, na ile mogę – odpowiedzieć przynajmniej na część Twoich pytań/przemyśleń.

                  1. „Piszesz o aparacie komunikacyjnym. Napisz coś szerzej, bo to ciekawe. Bo piszesz też, że prawda nie mieszka w człowieku, ale to człowiek posługuje się językiem i to człowiek weryfikuje, wreszcie bez człowieka nie ma prawdy.”

                  Wiem, że to ciekawe. Ale co ja mam tutaj więcej pisać? Nie streszczę Ci przecież całej filozofii języka, nawet gdybym chciała, to bym nie potrafiła.
                  Ogólnie chodziło mi to, że człowiek się co prawda posługuje językiem, ale język jest instancją ponadjednostkową. Język ma zawsze charakter społeczny – podobnie jak religia. To, czy jako osoby dojdziemy do jakiejś „prawdy”, jest zawsze wysiłkiem wspólnym. Dlatego dialog musi się opierać na całościowym podejściu do myśli adwersarza, a nie na punktowaniu jak robi to impactor. Więcej Ci na ten temat teraz nie powiem, bo nie wiem czego ode mnie oczekujesz.

                  2. Co do Boga judaizmu:
                  Przyznam, że niechętnie o tym piszę, bo wiem, że dla Ciebie (przynajmniej od jakiegoś czasu) to pustosłowie. I tak, w pewnym sensie pominęłam ten watek świadomie, bo trudno z kimś rozmawiać, kto ignoruje wszystko, co wychodzi poza jego własne horyzonty.

                  Spróbuję ostatni raz.

                  Otóż choć nie jestem człowiekiem wierzącym/religijnym, to mam duży szacunek dla tego podejścia do Boga i dlatego trudno mi rozmawiać z ludźmi, którzy porównują tę myśl (nawet jeśli to „tylko” myśl) do postaci komiksowych bądź bajkowych. Albowiem ważnym, jeśli nie wprost podstawowym, elementem judaizmu jest to, aby nie mówić o Bogu wprost, aby nie mieszać Go zbytnio z błotem ludzkich wyobrażeń. Ponadto mamy w judaizmie ważne przykazanie, że nie wolno sobie robić „obrazu” Boga. Tu nie chodzi jedynie o obraz fizyczny, ale przede wszystkim o obraz mentalny. Dlatego pisałam o „Bogu” judaizmu w cudzysłowie jako o „pustym miejscu” w znaku, co spotkało się z niezrozumieniem wśród tych, którzy są kompletnie pozbawieni wrażliwości intelektualnej, gdyż porównują tę myśl do postaci komiksowych i bajkowych. Ale w istocie dla mnie Bóg judaizmu jest po prostu symbolem tego, że nigdy nie poznamy całości w sposób bezpośredni, tylko doświadczamy w sposób symboliczny (co zresztą wynika z samego znaczenia słowa „symbol”).

                  Niechęć do mówienia o Bogu wcale nie wynika z niechęci do rozmowy jako takiej, ale z samego obrazu Boga judaizmu jako:
                  a) (doskonałe, czyste) bycie
                  b) niezależnego źródła wszelkiej egzystencji
                  c) czegoś zmysłowo niepoznawalnego
                  d) czegoś poza czasoprzestrzenią (często mylone z pojęciem „wieczności”)
                  Jak można mówić wprost o czymś, co składa się z powyżej wymienionych cech? Nie da się – przynajmniej nie w taki sposób, jak niektórzy tutaj próbują (w tym także ludzie wierzący). Do tego właśnie potrzebne są metafory, narracje, mity, symbole, luźne refleksje, odczucia, emocje itd.

                  Ty jednak na wzór impactora odrzucasz (choć przynajmniej nie kpisz) z metafor, narracji, symboli itd. Dlatego też nie uderza Cię to, że ktoś sprowadza jeden z najbardziej poważnych problemów filozoficznych do bajki. Ponadto twierdzisz, że metafory wynikają z braku argumentów. Ale to jest właśnie olbrzymie nieprozumienie: nie ma jak „argumentować” kiedy mowa o czymś, co spełnia powyższe cechy.

                  Impactor stworzył zbiór, w którym masz różne rzeczy (bogów, postacie komiksowe, postacie bajkowe), których łączy tylko jedna jedyna cecha – nie można udowodnić ich istnienia. I co dalej? Poza tym jednym (słusznym) stwierdzeniem, które Tobie wydaje się być tak strasznie odkrywcze, że aż przestałeś wierzyć, ten zbiór jest bezwartościowy. Zastanawia mnie jak naiwna musiała być Twoja wiara, skoro takie banalne stwierdzenie, z którym zgodziłby się współcześnie każdy poważny naukowiec i filozof (wierzący bądź niewierzący) mogło spowodować to, że stałeś się ateistą. Bo przecież fakt, że istnienie Boga tak samo wymyka się empirycznemu dowodzeniu jak istnienie Spidermana, w ogóle nie czyni wiarę w Boga mniej albo bardziej wartościową, mądrą, głupią, szaloną itd. Prawdopodobnie nawet autorzy Biblii by się zgodzili z tym, że nie da się Boga udowodnić metodami nauki (gdyby wtedy znali metody naukowe). Naprawdę nie rozumiem co Ty widzisz w tym odkrywczego.

                  Płytkość tej argumentacji polega na stwierdzeniu, że skoro nie ma żadnych (empirycznych, intelektualnych) podstaw do wiary w Boga, to wiara w Niego jest bezwartościowa. Albowiem oprócz zmysłów i intelektu mamy jeszcze rozum. Ten jednak został przez impactora całkowicie wyłączony. Jeśli sprowadzisz (jak impactor) judaistyczną ideę Boga do Spidermana, to również mógłbyś sprowadzić ideę Ducha Hegla do poziomu bajki. No bo czemu nie? Albo ideę pierwszego poruszyciela Arystotelesa… Możesz mnie oczywiście zapytać: „Czy wierzysz w Duch Hegla? Czy wierzysz w pierwszego poruszyciela Arystotelesa?”. Prosta odpowiedź – Nie. Ale mimo wszystko uważam, że dzięki tym ideom, spekulacjom poznałam i zrozumiałam więcej o rzeczywistości, w której żyję (czego nie można powiedzieć po lekturze Spidermana, która jest co najwyżej fajną rozrywką). Porównanie i sprowadzenie problemu filozoficznego do postaci bajkowej albo komiksowej nie ma żadnej wartości merytorycznej – jest to tylko i wyłącznie zgubna retoryka, która usypia filozoficzną wrażliwość człowieka i działa na nerwy tym ludziom, którzy bardzo emocjonalnie podchodzą do tych tematów.

                  Więc pomimo tego, że na istnienie Boga mamy dokładnie tyle samo przesłanek i dowodów jak na istnienie Muminków, Spidermana i Ducha Hegla (czyli zero – pełna zgoda!), to mimo wszystko sama idea Boga posiada filozoficzną wartość, którą żadna postać komiksowa nie może mieć (chyba, że jej przypiszemy inne treści filozoficzne, np. nihilistyczna postać Jokera z Batmana, który ma rysy diabelskie). Ta epistemologiczna wartość Boga (bogactwo znaczeń, skojarzeń, doświadczenia, spekulacji) powoduje, że jest On więcej niż ideą – jest jednym z najważniejszych zagadnień filozoficznych.

                  I już czuję jak pytasz: „Czy ta wartość filozoficzna przesądza o realnym istnieniu Boga?” Oczywiście, że nie (dlatego zresztą dowód ontologiczny się nie powiódł). Ale mimo wszystko nie można tę ideę z taką łatwością odrzucić jak ideę Spidermana albo urojenia wynikające z psychopatologii. Choć nie można istnienie Boga czymkolwiek potwierdzić (podobnie jak istnienie Muminków czy Ducha Hegla), to wiara w Niego nie jest niczym głupim, jak sugeruje autor tego wątku. Pójdę dalej: Nawet jeśli Bóg miałby być tylko metaforą (nigdy się tego nie dowiemy), to porównanie tej metafory do postaci bajkowych jest po prostu prymitywne i ma tylko jeden cel: namieszać ludziom w głowie. I potem masz takie papugi, które piszą coś w stylu „wiara w Boga jest nielogiczna”, nie wiedząc w ogóle czym jest logika.

                  Oczywiście impactor jeszcze wybrał obok postaci bajkowych/komiksowych inne bóstwa i mitologie, które mogą się nam wydawać śmieszne albo też fragmenty biblijne, które wydają się być okropne, niemoralne. Ale również to stanowi trik erystyczny. Przecież wszyscy, którzy się zajmują problematyką religii (zarówno wierzący jak i niewierzący) wiemy, że wszelkie obrazy Boga są obrazami wytworzonymi przez człowieka. A skoro rozum ludzki się rozwija, to również ten obraz Boga się rozwija. Teologia XX wieku jest inna niż ta z XIX wieku. O tym najlepiej wiedzą sami teologowie. Czy przez to przestają wierzyć w Boga, bo ktoś w VI albo w XI wieku pisał bzdury albo jakiś autor Biblii dołączył jakiś mit albo legendę popularną w jego czasach? Chodzi przecież o samą myśl i jej wartość dla naszych rozważań.

                  Reasumując (wracać do tego tematu nie będę, bo czuję lekki niesmak): Żydowska idea Boga uczy, aby wierzyć w podstawę wszelkiego bytowania, ale nie przypisywać tej podstawie atrybutów poszczególnych bytów. Jest to wiara w to, że samo bycie (Bóg) nie jest wyrażalne w sposób bezpośredni. Dlatego jedyna forma komunikacji o Bogu (z Bogiem?) musi mieć charakter metaforyczny, symboliczny, narracyjny. Te metafory odnoszą się oczywiście do ludzkich obrazów mentalnych – ale one same nie są Bogiem. Na tym polega klucz do zrozumienia idei Boga judaizmu, która zmieniła nasz świat (nie zawsze i wszędzie na lepsze – zgoda).

                  3. Piszesz: „Przesłanka: Nie ma dowodów na obiektywne istnienie Boga. Wniosek: przyjmowanie, że ktoś taki istnieje na pewno jest naiwnością.”

                  Skoro nie ma dowodów na obiektywne istnienie Boga, to nie może On być tematem dyskursu naukowego. Tyle – i koniec tematu (przynajmniej na poziomie naukowym).

                  4. Piszesz: „Oczywiście, że ktoś taki może istnieć, ale skąd założenie, że tak jest na pewno? (…) Przecież w ten sposób osoba obłąkana może Ci wmawiać, że była we wcześniejszym żywocie Napoleonem Bonaparte!”

                  No tak, może. Ale co z tego wynika? Czy poprzez świadectwo takiej wiary w reinkarnację Napoleona zyskujemy cokolwiek na poziomie rozumowym, spekulatywnym, metafizycznym? Czy rozszerza nam to naszą świadomość? Czy zaczniemy inaczej myśleć o rzeczywistości, o czasie, o egzystencji? Czy dzięki opowiadaniu o reinkarnacji Napoleona zyskujemy inną hierarchię wartości? Jeśli tak, to trzeba te wierzenia potraktować poważnie – jeśli nie, to jest ono bez znaczenia dla naszej rozmowy i kolejnym wybrykiem erystycznym.

                  Jeszcze raz: Fakt, że nie mogę z pewnością dowieść ani istnienia Boga, ani reinkarnacji Napoleona, ani istnienia smerfów NIE oznacza, że trzy stwierdzenia („Czuję Boga”, „Byłam kiedyś Napoleonem”, „Spotkałam dziś Smerfa”) są w równym stopniu wiarygodne bądź niewiarygodne. Jeśli szczerze uważasz, że wszystkie powyższe stwierdzenia („Czuję Boga”, „Byłam kiedyś Napoleonem”, „Spotkałam dziś Smerfa”) są w równym stopniu niewiarygodne bądź wiarygodne, to naprawdę nie mamy o czym dalej rozmawiać.

                  5. Też uważam, że ludzie za dużo mówią o Bogu a za mało o swoich przeżyciach, które wynikają z tej wiary w tego Boga. Zauważyłam ponadto, że najbardziej pobożni ludzie stosunkowo mało mówią o Bogu. Najwięcej jednak o Bogu gadają walczący ateiści. Przypadek?

                  6. „Ja nie mógłbym wierzyć w coś, na co nie ma weryfikowalnych dowodów, a co miałoby szalenie istotny wpływ na moje życie”

                  Jeśli masz na coś weryfikowalne dowody, to nie musisz w to wierzyć – wtedy po prostu wiesz. No chyba, że wierzysz w globalną symulację – wtedy znowu… wierzysz. Jakie to proste, prawda?

                  7. Zgadzam się Tobą, że religia może być groźna – tak samo jak groźny może być nóż kuchenny, olej na gorącej patelni, zapalniczka w rękach dziecka oraz włączona suszarka, która wyląduje w wannie itd. Problem nie leży w samej religii, tylko w głupocie ludzkiej.

                  8. Pytanie Twoje: „Dlaczego jesteś ateistką, skoro twierdzisz, że Bóg jest czymś więcej?”

                  Odpowiedź: Nie wierzę, bo nie czuję tego, co czują ludzie wierzący. Gdybym poczuła, to bym uwierzyła – proste. Jedni by mnie pewnie nazwali oświeconą, inni głupią a jeszcze inni by mnie uznali za wariatkę albo idiotkę. Ale ja bym to chyba wszystko miała w nosie, gdybym poczuła Boga.

                  9. Pytanie Twoje: „Skoro niczego nie możemy o czymś powiedzieć, to skąd pewność, że to coś w ogóle istnieje?

                  Odpowiedź: Pewność nie musi wynikać ze słów, a przynajmniej nie ze sformułowań czysto racjonalnych. Czasami jedno spojrzenie komuś w oczy albo widok w plener daje większą pewność. Chyba o takiej „pewności” mówią ludzie wierzący – a nie o pewności naukowej. Ale niech oni sami powiedzą, co mają na myśli.

                  10. Pytanie Twoje: „To jednak możemy coś powiedzieć, czy nie możemy?”

                  Odpowiedź: Możemy, ale tylko jeśli druga strona nie będzie z góry ograniczać dyskursu do ciasnych ram pozytywizmu. Jak już zaznaczyłam na początku postu: język ma charakter ponadjednostkowy i my zawsze wspólnie odkrywamy rzeczywistość. Trzeba każdemu pozwolić wyrazić się po swojemu. Niektóre zdania będą naukowe – niektóre nie. Świat można poznawać na wiele sposobów. Nie trzeba być relatywistą, aby to rozumieć.

                  ------------------------------------------------------------ ----------------------------
                  Proszę Cię uprzejmie, abyś – jeśli w ogóle będziesz chciał jeszcze coś do mnie pisać – skondensował swoje myśli w konkretne pytania i uwagi. Nie mam bowiem czasu, aby pisać takie długie posty zbyt często. Tym bardziej, że jakoś nie czuję, aby to cokolwiek zmieniło. Ale może się mylę.

                  Pozdrawiam

                • <<To, czy jako osoby dojdziemy do jakiejś „prawdy”, jest zawsze wysiłkiem wspólnym. Dlatego dialog musi się opierać na całościowym podejściu do myśli adwersarza, a nie na punktowaniu jak robi to impactor.>>
                  Czyli sąd jest prawdziwy, jeśli wszyscy lub większość uznają go za prawdziwy?

                  <<Co do Boga judaizmu>>
                  Zacznijmy od tego, że przyszedłem do tego wątku jako - bo ja wiem? - buberysta (pisałem o tym w drugiej części tematu). Inaczej mówiąc: przestałem być ateistą pod wpływem pism Martina Bubera, żydowskiego filozofa, który na gruncie chasydyzmu zbudował swoją filozofię dialogu. Wszystko więc, co piszesz o żydowskim Bogu, jest dla mnie jasne jak słońce (mniemam nawet, że bardziej się orientuję w tematyce, skoro pod koniec tego punktu nie jesteś pewna, czy możesz pisać o komunikacji z Bogiem, czy tylko o komunikacji o Bogu; nie będę referował żydowskiej myśli, powiem tylko, że komunikacja z Bogiem jest jak najbardziej możliwa, np. w chasydyzmie, który też po prawdzie miał wiele oblicz, jest to podstawowa sprawa). Tak więc co by nie mówić o tym Bogu, to jego obiektywne istnienie jest dla Żydów faktem, podstawą wiary. Całkowicie zignorowałaś mój argument, więc go powtórzę: Bóg dlatego właśnie dla Żydów jest Bogiem, ponieważ oni wierzą, że istnieje On niezależnie od nich. Niech sobie Bóg będzie niepoznawalny zmysłami i opisywany za pomocą metafor (dokładnie tak jak u Bubera, który zaznacza, że trudno opisywać Boga za pomocą języka przedmiotowego, bo Bóg nie jest przedmiotem, już nawet jako przedmiot wiary jest karykaturą), ale bazą wszystkiego, co mówi się o Bogu, jest wiara w Jego niezależne od wszystkiego istnienie. Dlatego gdy piszesz, że Bóg jest czymś więcej niż ideą (która spełnia różne funkcje umysłowe), to zastanawiam się, czym więcej mógłby być, jeśli nie "realnym bytem", tj. "czymś" niezależnym od nas?

                  Warto także zauważyć, że jakie by nie było żydowskie wyobrażenie Boga, to zawiera ono także wyobrażenie Boga jako osoby (u Bubera jest to "Osoba Absolutna"), kogoś inteligentnego, będące samą Inteligencją.

                  Dlatego jeśli Bóg jest dla Ciebie czymś więcej niż tylko ideą, to musi już być dla Ciebie także "kimś" niezależnym od człowieka. Ale tu się kończy także ateizm, lecz Ty dalej tytułujesz się ateistką. Chyba że czegoś nie ogarniam.

                  <<również mógłbyś sprowadzić ideę Ducha Hegla do poziomu bajki.>>
                  Jako absolwentka filozofii powinnaś raczej wiedzieć, że nie można rzucać szczegółowych przykładów ze swojej specjalności, których druga strona może nie zrozumieć. Bladego pojęcia nie mam, czym jest "idea Ducha Hegla", ale zostawmy to.

                  <<Porównanie i sprowadzenie problemu filozoficznego do postaci bajkowej albo komiksowej nie ma żadnej wartości merytorycznej – jest to tylko i wyłącznie zgubna retoryka, która usypia filozoficzną wrażliwość człowieka i działa na nerwy tym ludziom, którzy bardzo emocjonalnie podchodzą do tych tematów.>>
                  Dokładnie to samo mógłbym rzec o Bogu, o którym nic nie można powiedzieć. To po prostu "zgubna retoryka", pustosłowie, nabieranie samego siebie, że jest coś więcej, bo w człowieku zawsze istniała chęć wyjścia poza siebie, a idea Boga doskonale spełnia tę zachciankę.

                  <<Oczywiście impactor jeszcze wybrał obok postaci bajkowych/komiksowych inne bóstwa i mitologie, które mogą się nam wydawać śmieszne albo też fragmenty biblijne, które wydają się być okropne, niemoralne.>>
                  One się nie wydają okropne - one są okropne i skrajnie niemoralne. Co do tego nie ma dwóch zdań.

                  <<Przecież wszyscy, którzy się zajmują problematyką religii (zarówno wierzący jak i niewierzący) wiemy, że wszelkie obrazy Boga są obrazami wytworzonymi przez człowieka.>>
                  Serio? Odpowiedz na to jedno pytanie (będę Cię nim męczył, póki nie odpowiesz) - czy dla Żydów obraz Boga przedstawiony w Torze jest obrazem wytworzonym przez człowieka, czy jest to objawione słowo Boże? Kiedy wreszcie do Ciebie dotrze, że dla Żyda Tora jest dziełem Boga, dotrze także do Ciebie, co krytykuje autor tego tematu. Własnie tego rodzaju nieudowodnione rzeczy, w które się wierzy, bo dziadek i ojciec też w to wierzyli. Dla Żyda może sobie Bóg być niepoznawalny, ale dla Żyda Bóg to także ta postać, która zawarła kilka przymierzy z wybrańcami z narodu żydowskiego. Weź im Torę, a zabierzesz im także Niepoznawalne.

                  Odniosłem się w tym punkcie chyba do wszystkiego; jeśli uważasz, że pominąłem jakiś istotny argument wyłożony przez Ciebie, daj mi po prostu znać, na pewno zareaguję.

                  <<Skoro nie ma dowodów na obiektywne istnienie Boga, to nie może On być tematem dyskursu naukowego. Tyle – i koniec tematu (przynajmniej na poziomie naukowym).>>
                  Ale jeśli nie ma na coś obiektywnych dowodów, to nie można przyjmować istnienia tego za pewnik i jeszcze rozgłaszać to po świecie. Należy swój sąd zawiesić.

                  <<Czy poprzez świadectwo takiej wiary w reinkarnację Napoleona zyskujemy cokolwiek na poziomie rozumowym, spekulatywnym, metafizycznym? Czy rozszerza nam to naszą świadomość? Czy zaczniemy inaczej myśleć o rzeczywistości, o czasie, o egzystencji? Czy dzięki opowiadaniu o reinkarnacji Napoleona zyskujemy inną hierarchię wartości? Jeśli tak, to trzeba te wierzenia potraktować poważnie – jeśli nie, to jest ono bez znaczenia dla naszej rozmowy i kolejnym wybrykiem erystycznym.>>
                  A co zyskujesz - na poziomie metafizycznym - gdy mówi się o Bogu, skoro - na poziomie metafizycznym - Bóg jest pojęciem pustym?

                  Używasz argumentu "korzystającego, chciwego obserwatora", jeśli mogę to tak nazwać. Innymi słowy: jeśli cudze wierzenie nie powoduje w Tobie żadnej wewnętrznej transformacji, to podlega odrzuceniu. Wiara obłąkanego, że jest dawnym Napoleonem nie rozszerza Twojej świadomości, więc należy ją odrzucić. No to teraz zastosuj te same reguły do ateistów i zrozum, że wiara innych w to, że istnieje Bóg, jest dla nich tak samo bezużyteczna. Zatem widzę u Ciebie intelektualną nieszczerość. Jeśli coś komuś nie przynosi korzyści i zupełnie tego nie czuje, musi to odrzucić (to mniej więcej Twoje stanowisko, tylko Ty je ubrałaś w bardziej doniosłe terminy). Łatwo zrobiłaś to z wiarą w reinkarnację osoby obłąkanej. Jednak gdy ateiści nie mają żadnej korzyści ani nic nie czują w stosunku do Boga, którego uważają za wymysł podobny Muminkom, a różniący się od nich tylko poziomem mętności, to masz z tym problem, czego najlepszym przykładem jest fragment, w którym stwierdziłem, że po porzuceniu wiary otworzyły mi się oczy, a Tyś się doczepiła, że może mi się właśnie zamknęły.

                  To jest jedna strona medalu (intelektualna nieszczerość). Druga to Twoja niewiedza. Chyba nigdy nie odwiedziłaś forum, gdzie ludzie gadają o reinkarnacji, a jako dowód jej istnienia serwują właśnie takie relacje różnych osób. Ja w swoim przykładzie celowo napisałem osoba obłąkana, bo gadanie takiej osoby odrzuca się z miejsca. Sęk w tym, że jeśli mówimy o rzeczach "pozarozumowych" to obłąkanie naszego osobnika nie odgrywa żadnej roli. Ba! może właśnie dlatego, że postrzega on rzeczywistość inaczej, czuje pewne rzeczy lepiej i "widzi" więcej. Ale mniejsza o to. W każdym razie prawdą jest, że reinkarnacja nakazuje inaczej myśleć o rzeczywistości, o czasie, o egzystencji. Zmiana jest OGROMNA, a rozmowy z ludźmi, którzy w to naprawdę wierzą, są jednymi z najciekawszych i są bardzo pouczające; mówię tu o nauce płynącej z ich syntetycznego ujmowania całej rzeczywistości, a co za tym idzie - z bijącej od nich życzliwości do reszty bliźnich (mówię na podstawie własnych doświadczeń).

                  <<Jeśli szczerze uważasz, że wszystkie powyższe stwierdzenia („Czuję Boga”, „Byłam kiedyś Napoleonem”, „Spotkałam dziś Smerfa”) są w równym stopniu niewiarygodne bądź wiarygodne, to naprawdę nie mamy o czym dalej rozmawiać.>>
                  Wcześniej pisałaś o życiu Bogiem, dlatego ja podałem przykład, w których ktoś trzeci opisuje obłąkanego jako tego, który żyje "jakby rzeczywiście był wcześniej Napoleonem Bonaparte" (czyli nie tylko proste "Byłem Napoleonem", ale "Czuję Napoleoństwo", he, he).

                  Ponadto chciałam dać do zrozumienia, że owa wiara obłąkanego zaraża innych, daje im nadzieję, np. w to, że żaden nikczemnik nie uniknie kary (Hitler odpokutuje, ale w następnym wcieleniu). Dalej, daje to nadzieję, że kiedyś wszyscy złączymy się w jedno, bo ostatecznym celem jest Oświecenie. I tak dalej, i tak dalej. Wiara w reinkarnację zaspokaja wiele ludzkich pragnień, a nadto całkiem nieźle radzi sobie z wytłumaczeniem istnienia zła na świecie (lepiej od każdej wielkiej religii z wszechmogącym i wszechmiłosiernym bogiem-mordercą). Także to wszystko, co napisałaś o wierze w Boga, IDEALNIE pasuje do wiary w reinkarnację. Jednak Ty reinkarancję odrzuciłaś od tak, lekką ręką... A przecież ten system myślowy rozwija wiele filozoficznych tematów, np. temat przyczynowości.

                  Poza tym Twoje przykładowe zdania są próbą zafałszowania mojego stanowiska. Jeśli ktoś coś czuje, to coś czuje, ale nie jest powiedziane, że to coś istnieje obiektywnie (np. osobę zahipnotyzowaną może "oparzyć" zimny czajnik). Jednakże WSZYSCY teiści w trzech częściach tematu sugerowali, że Bóg istnieje obiektywnie! Dlatego chociaż bronisz teistów, KOMPLETNIE nie rozumiesz ich stanowiska. Bo jeśli weźmiesz im wiarę w obiektywne istnienie Boga (któremu najczęściej przypisują multum atrybutów i właściwości), to weźmiesz im po prostu całą wiarę. Bo Bóg tylko dlatego jest dla nich niepojęty i "wyczuwalny pozazmysłowo", bo istnieje niezależnie od człowieka. Nie ma Boga, który by obiektywnie nie istniał. Tego chyba nie pojmujesz.

                  A jeśli chcesz się zastanowić nad "samym byciem", to tak obciążone pojęcie jak Bóg tylko Ci sprawę zaciemni.

                  <<Też uważam, że ludzie za dużo mówią o Bogu a za mało o swoich przeżyciach, które wynikają z tej wiary w tego Boga. Zauważyłam ponadto, że najbardziej pobożni ludzie stosunkowo mało mówią o Bogu. Najwięcej jednak o Bogu gadają walczący ateiści. Przypadek?>>
                  Walczący ateiści? Masz na myśli niewierzących bokserów?

                  Czy to przypadek, że ateiści mówią najwięcej o Bogu (załóżmy, że to prawda)? Ja myślę, że w wolnym świecie każdemu wolno mówić, a że jedni są większymi gadułami od innych... Chyba z tego powodu nie będziemy stygmatyzować ludzi? Hello, mamy XXI wiek.

                  <<Jeśli masz na coś weryfikowalne dowody, to nie musisz w to wierzyć – wtedy po prostu wiesz. No chyba, że wierzysz w globalną symulację – wtedy znowu… wierzysz. Jakie to proste, prawda?>>
                  W czym to zmienia moje stanowisko, że "nie mógłbym wierzyć w coś, na co nie ma weryfikowalnych dowodów, a co miałoby szalenie istotny wpływ na moje życie"? Bo chyba nie zrozumiałaś mnie, że jednocześnie jestem w stanie wierzyć w coś, na co nie ma weryfikowalnych dowodów, a co nie ma istotnego wpływu na moje życie (np. plotka przekazana mi przez dziewczynę; przecież na co dzień nie weryfikuję każdego wypowiedzianego przez kogoś zdania, bo nie mógłbym normalnie funkcjonować). Podobnie nie weryfikuję każdego dnia tego, czy kamień podrzucony do góry spadnie na ziemię, a przecież nigdy nie doświadczyłem tego, że kamień będzie ZAWSZE spadał na ziemię (doświadczyłem tylko pojedynczego upadku). Istnieją zdania bazowe całej naszej wiedzy, bez nich nie mógłbym funkcjonować. Poza tym istnieją sądy, który wprowadzają całkiem nowe zjawiska do naszego świata. Jeśli ktoś powie, że widział gościa, co lewitował, to chociaż to też mogę uznać za małe wydarzenie (w sensie: nieistotne dla mnie), to jednak jest w tym zdaniu mowa o czymś, czego nigdy nie doświadczyłem, czego nikt z ludzi, z którymi miałem styczność nie doświadczył, co jawi się jako złamanie prawa przyrody, a zatem jest to coś, na co wymagany jest weryfikowalny dowód, inaczej podlega to odrzuceniu jak każda inna bzdura.

                  <<Zgadzam się Tobą, że religia może być groźna – tak samo jak groźny może być nóż kuchenny, olej na gorącej patelni, zapalniczka w rękach dziecka oraz włączona suszarka, która wyląduje w wannie itd. Problem nie leży w samej religii, tylko w głupocie ludzkiej.>>
                  Okej, zgoda. Mnie raczej chodziło o to, że trzy wielkie monoteistyczne religie opierają się na braku tolerancji, a jakie to miały opłakane skutki, wiemy z historii.

                  <<Odpowiedź: Nie wierzę, bo nie czuję tego, co czują ludzie wierzący. Gdybym poczuła, to bym uwierzyła – proste. Jedni by mnie pewnie nazwali oświeconą, inni głupią a jeszcze inni by mnie uznali za wariatkę albo idiotkę. Ale ja bym to chyba wszystko miała w nosie, gdybym poczuła Boga.>>
                  Czego w takim razie uczysz się od teistów, skoro kompletnie nie czujesz tego co oni?

                  No i skoro Twoje czucie zamyka temat, to każdy obłąkany, który czuje się żabą, też ma rację, niezależnie od tego, czy inni uważają go za oświeconego czy za wariata. Przecież jego czucie to dla niego najbardziej podstawowa rzecz i nie możesz go zbić racjonalnymi argumentami. Zaraz powiesz, że "żaba" to jednak to jednak coś fizycznego, a Bóg to coś znacznie, znacznie więcej i tak dużo nam daje myślenie o nim... Wtedy ja odpowiem tak:
                  1. Myślenie o wielu fikcyjnych rzeczach przynosi wiele korzyści, jednakże nikt tym fikcyjnym rzeczom nie nazywa realnymi.
                  2. Sprowadziłaś rzecz do "czucia", więc bez znaczenia, co się czuje, ważne, że się czuje.

                  <<Odpowiedź: Pewność nie musi wynikać ze słów, a przynajmniej nie ze sformułowań czysto racjonalnych. Czasami jedno spojrzenie komuś w oczy albo widok w plener daje większą pewność. Chyba o takiej „pewności” mówią ludzie wierzący – a nie o pewności naukowej. Ale niech oni sami powiedzą, co mają na myśli.>>
                  "Milcząca komunikacja" Bubera. Nic nowego :)
                  Spojrzenie komuś w oczy oczywiście może dać pewność, ale to raczej pewność będąca pozytywną energią, pewnym podładowaniem baterii. Natomiast owa "pewność" nie ma absolutnie żadnego znaczenia w kwestiach istnienia czy nieistnienia czegoś.

Zgłoś nadużycie

Opisz, dlaczego uważasz, że ten wpis nie jest zgodny z regulaminem serwisu: