Dobra ekranizacja słabej fikcji (cz. 3)

Kontynuacja tematu, którego poprzednie części osiągnęły limit 1000 odpowiedzi.

Link do części pierwszej:
http://www.filmweb.pl/film/Pasja-2004-38233/discussion/Dobra...

Link do części drugiej:
http://panzorjackhammer.com/pasja/

Przeglądając część drugą tematu, po przeczytaniu każdej strony proszę używać przycisku Wstecz w przeglądarce, zamiast przycisków z numerami stron widocznych na dole każdej strony.

Cześć druga tematu została skasowana przez niezidentyfikowanego moderatora. Administracji filmwebu nie udało się ustalić, przez kogo. Mimo przepytania wszystkich moderatorów, nikt się nie przyznał.

Udało mi się jednak odtworzyć większość postów i udostępnić do wglądu na zewnętrznym serwerze.

14
          • użytkownik usunięty

            Drogi impactorze,
            …Ty i Twoje puste frazesy, które jedynie zaspokajają Twoje wybujałe ego i wiodą nieprzygotowanych ludzi na manowce ;)

            Jaki poziom dialogu i dyskursu prezentujesz?
            Kiedy czegoś nie rozumiesz, to natychmiast rzucasz inwektywami bądź szybko spłycasz lub zmieniasz temat. Kiedy z kolei brakuje Ci celnej uwagi, to wtrącasz niedorzeczne pytania bądź komentarze typu „i co z tego?”, „to nie na temat”, „majaczysz”, „co Ty nie powiesz” itd. Kiedy coś już zdecydowanie przekracza Twoje ciasne horyzonty intelektualne, to próbujesz wtrącać jakieś śmieszne zwrotki, które naprawdę nie mają już nic wspólnego z tematem. A kiedy pragniesz odwrócić kota ogonem, to zwracasz się do „publiczności” („pytanie za 100 punktów do czytelnika” itd.). Krótko mówiąc: wykorzystujesz niemal wszystkie fortele erystyki, tak ładnie streszczonych przez Schopenhauera. Żeby nie było: każdy czasami instynktownie korzysta z tych forteli. Ale trzeba umieć wyczuć granice: bo kiedy już mamy same fortele, nie ma mowy o merytorycznie poprawnej dyskusji.

            Co pozostaje? Otóż kiedy się Ciebie tylko lekko „przyciśnie” na poziomie merytorycznym, to cały Twój retoryczny pancerz się kruszy. Czepiasz się poszczególnych słówek, a ignorujesz sens całej wypowiedzi… wszystko po to, aby móc bezpiecznie wrócić do swoich frazesów. Przykład: ktoś Ci kulturalnie pisze, że nie potrafisz bądź świadomie nie chcesz czytać „między wierszami”, czyli, że nie potrafisz bądź nie chcesz interpretować tekstu. Na co Ty odpowiadasz: „bo między wierszami jest pustka… jest przerwą w treści”. Jaki sens może mieć taka rozmowa? I jeszcze stwierdzasz, że „lubisz” tego Pana, co w całokształcie Twoich wypowiedzi brzmi po prostu pogardliwie a nawet ohydnie. Ty co najwyżej „lubisz” innych poniżać, choć nie masz ku temu zbytnio środków.

            Zarzucasz wszystkim dookoła brak logiki bądź wiedzy, ale sam wykazujesz następujące cechy:
            - brak znajomości współczesnych kierunków filozoficznych
            - brak zrozumienia współczesnych kierunków filozoficznych (co jest bezpośrednią konsekwencją pierwszej cechy. Aczkolwiek zdarza się, że inteligentni ludzie intuicyjnie myślą w sposób adekwatny współczesnym kierunkom filozoficznym. No ale właśnie… to dotyczy ludzi inteligentnych ;) )
            - brak chęci zrozumienia tekstu pisanego drogą interpretacji
            - jednowymiarowe podejście do pracy naukowej
            - jednowymiarowe myślenie według XIX-wiecznego paradygmatu pozytywistycznego
            - nieumiejętność dopasowania odpowiednej metody do wybranego przedmiotu badawczego
            - nieznajomość terminologii naukowej
            - nieznajomość zaawansowanej logiki
            - no i w końcu: brak opanowania emocjonalnego.
            Chłopie: ja zrobiłam jedno małe żartobliwe porównanie, z którego każdy w miarę pewny siebie facet by się śmiał. A Ty zamiast w sposób elegancki mi się „odgryźć”, to się spinasz i obnażasz mimowolnie swoje kompleksy. I choć ostrzegałam Cię, abyś nie odbijał piłeczki, to co Ty robisz? No właśnie… odbijasz piłeczkę ;)

            Skoro nie prezentujesz nic nowego oprócz frazesów, nie pozostaje mi nic innego jak zakończyć naszą rozmowę, impactorze. Jeśli Cię jakoś uraziłam w sposób „osobisty”… cóż, naprawdę nie chciałam (Irony – off).

            Niemniej dziękuję za poświęconą mi uwagę i życzę powodzenia w nauce – przyda Ci się ;)


            DO FORUMOWICZÓW:

            Drodzy Forumowicze,
            nie chcę nikogo pouczać, gdyż szczerze mówiąc wolę sama się uczyć od innych. Mam jednak kilka uwag, bo zauważyłam, że niektórzy dali się nabrać pustosłowiu impactora. Deklaruje on co prawda chęć poznania dobrego argumentu na rzecz istnienia Boga, ale w istocie jest ślepy i głuchy na wszystko, co mu nie po drodze w ośmieszaniu ludzi nieprzygotowanych do tego typu rozmów. W istocie wielu z was nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, że wypunktowaliście impactora (choć o tym chyba często sami nie wiecie, gdyż impactor w chwili zagrożenia natychmiast wraca na swój ograniczony, ale za to dla siebie bezpieczny teren).

            Triki erystyczne „walczących ateistów”:
            Otóż impactor wybrał bardzo prostą, aczkolwiek skuteczną strategię, którą współcześnie stosuje coraz więcej ślepych i „walczących ateistów”, do których (jak przyznaję z pewną dumą) się zdecydowanie nie zaliczam:
            Otóż aby wprowadzić ludzi wierzących w zakłopotanie, impactor proponuje fundamentalistyczne, czyli dosłowne i bezmyślne czytanie Biblii. To wszystko czyni oczywiście celowo, aby potem móc uzasadnić swój własny bezmyślny ateizm. No bo jak wierzyć w Boga, który wysyła niedźwiedzie, aby pożarły dzieci, prawda? Jak wierzyć w Boga, który nie zna praw genetyki i fizyki, prawda? Jak wierzyć w Boga, który (podobnie jak ileś tysięcy innych bożków) pochodzi z mitologii, prawda?

            Całkiem sprytne, co? Sprytne – tak. Mądre – Nie.

            Otóż cały „trik” tej gadki polega na tym, że sprowadza ona ideę metafizyczną na teren problemów fizycznych. Impactor postawił tu wielu ludzi przed problemem wskazania empirycznych (zmysłowo namacalnych) dowodów na istnienie czegoś poza-empirycznego. Odwołując się jedynie pozornie do logiki, impactor daje małą furtkę dla dedukcji, którą jednak szybko zamyka, gdy ktoś argumentuje poza jego horyzontem umysłowym.

            Spróbuję błąd myślenia impactora przedstawić na dość prostym przykładzie: zupy.
            Otóż siedzicie przy stole, nabieracie łyżką zupę i… stwierdzacie, że brakuje jej „czegoś”. Co robicie? Bierzecie z szafy sól, aby zupa nabrała smaku. Kosztujecie… no i zupa jest wyśmienita. Sprawa zakończona? Ha… nie dla naszego walecznego impactora ;) Nasz internetowy analityk podchodzi do was i pyta:
            Impactor: - „Co wy zrobiliście?”
            Wy: - dosoliliśmy zupę.
            Impactor: - Dlaczego?
            Wy: - Bo zupa była mdła, bez smaku?
            Na to znów impactor: - Ale to przecież nieprawda, że sól dodaje smaku!
            Wy: - Jak to?
            Impactor: - Udowodnię to wam: weźcie tu i teraz kopiatą łyżkę soli do ust.
            Bierzecie więc kopiatą łyżkę soli do ust, i… no tak: odruch wymiotny! Więc impactor miał rację: sól jest ohydna! Od tego dnia już nie dosalacie zupy. No bo jak coś, co daje odruch wymiotny mogłoby wzbogacić wasz życie? Od tego czasu będzie pić zupy bez smaku, bo smak soli został empirycznie obalony.

            Może was dziwić ten przykład (ale sól występuje w Ewangelii, więc uznałam, że to dobry przykład). Zobaczcie sami: impactor powołuje się wciąż na Biblię – cytuje ją, przytacza różnorakie fragmenty… krótko mówiąc: daje wam kopiatą łyżkę soli do ust w postaci fragmentów biblijnych. No i nic dziwnego, że można mieć odruch wymiotny przy takiej dawce okrucieństwa: ludobójstwo, ofiarowanie zwierząt (i ludzi), kamieniowanie za cudzołóstwo, błędy historyczne, błędy geograficzne, niewiarygodne cuda… Nie ma wątpliwości: Biblia (podobnie jak sól) nie smakuje przyzwoitemu człowiekowi w wersji solo. Biblia jest miejscami okropna i niesmaczna, przynajmniej wtedy, kiedy się ją czyta w sposób fundamentalistyczny.

            Ale problem polega na czymś innym: błąd impactora polega na tym, że pyta o empiryczne wskazówki na to jak doświadczyć istnienia Boga w realu. Problem jednak w tym, że dla wierzącego człowieka „Bóg” jest jak sól: w momencie integracji tej idei w życie, rozpuszcza się ona w tym życiu – jak sól w zupie. O ile jednak zupę można zbadać pod kątem składu chemicznego, o tyle życie wymyka się takiej analizie. Albowiem „Bóg”, w którego większość z was wierzy, nie „mieszka” w waszym organizmie, lecz w języku. Jest funkcją umysłu – a nie częścią organizmu biologicznego.

            Nie dajcie się więc nabrać, że należy wskazać na istnienie „Boga” jak na istnienie soli w zupie. „Bóg” (jeśli w Niego oczywiście szczerze wierzycie) jest wkomponowany w wasze życie. „Objawia” się (jeśli kto chce) tylko w waszych czynach. Można więc te kwestie religijne tylko rozumieć, kiedy pragnie się zrozumieć człowieka w jego życiu. Tak samo jak część ciała odcięta od organizmu stanowi tylko kawał mięsa, tak samo „Bóg” oderwany od całokształtu życia ludzkiego jest dosłownie „niczym”. I dlatego wy wszyscy tutaj rozmawiacie z impactorem o… no właśnie… o „niczym”.

            Oczywiście teraz impactor zastosuje swoją ulubioną gadkę: „No tak: a w moim życiu i w moich czynach objawia się Spiderman. Ale czy przez to Spiderman istnieje?”. Zauważcie: to bardzo sprytny chwyt erystyczny, ale merytorycznie niepoprawny. W istocie jest to jedynie manipulacja językowa: każdy wie, że z wiary w Spidermana nie biorą się żadne pytania o sens życia. Wiara w Spidermana nie pomaga ustosunkować się do świata na poziomie egzystencjalnym. I co najważniejsze: Spiderman, Tata Muminka, a także bóstwa mitologiczne są jedynie (zapewne nieistniejącymi) bytami wśród innych bytów. Jednak idea „Boga”, o której tu mowa, dotyczy kwestii samego bycia jako takiego – a nie poszczególnych bytów.

            Pytanie więc do impactora i do was: skoro ktoś pragnie usłyszeć dobry argument na rzecz istnienia „Boga”, to niech wskaże dobry argument na… samo „bycie” jako takie. Łatwo jest przecież palcem wskazać na zupę albo na człowieka siedzącego przed komputerem. Ale proszę mi zademonstrować „walentny” ( :D ) dowód na samo „bycie”! Przecież samo „bycie” nie ma swojego miejsca ani czasu. Nie da się także dotknąć samego bycia, ani tym bardziej empirycznie zmierzyć bycia. Czyżby zatem samo „bycie”… nie istniało? ;)
            (No i już się nasz ukochany impactor wnerwia i poci… „Cóż za bzdura, cóż za bzdura! Nie znasz się na logice!” :D )

            Co do naukowości argumentacji impactora:
            Nasz internetowy przyjaciel wybrał strategię, która jeszcze w XIX wieku mogła się wydawać sensowna, gdyż wtedy także rozwój naukowy był na niższym poziomie niż obecnie. I dokładnie w tym wieku zatrzymał się impactor. Także logika, na którą się tak dumnie i często powołuje, stanęła w jego przypadku na poziomie podstawowym (ściśle rzecz ujmując, to impactor nawet błędnie stosuje samo pojęcie „logika”. Ale mniejsza o to). Aby zakryć swój brak kompetencji wymyśla dodatkowo pojęcia i zwroty, które w świecie naukowym w ogóle nie istnieją, a przynajmniej nie są powszechnie stosowane. Wszystko jednak razem wzięte nadaje jego wypowiedziom „aurę” naukowości – ale poza tę aurą nie widać żadnej treści. Sami to sprawdźcie: nie zwracajcie uwagi na te retoryczne pytania, upiększenia, drobne złośliwości… co pozostaje? Dosłownie nic.

            Niestety wiele osób tutaj straciło nerwy (co zrozumiałe, bo takie coś jest bardzo irytujące, szczególnie dla osób wierzących), przez co pozycja impactora mogła rosnąć w oczach czytelników tego wątku. Ale zamiast się bulwersować i zgłaszać ten wątek do usunięcia (impactor przecież nie naruszył regulaminu) wystarczy jedynie nieco „przycisnąć” tego Pana i wyjść poza jego dziecinne frazesy. Bez nich impactor traci grunt pod nogami.

            Ale mój problem nie dotyczy tak naprawdę impactora, bo takich jak on jest wielu (choć nie wszyscy walczący ateiści są aż tak natrętnie obsesyjni). To, co mnie w tej sprawie martwi to jest to, że wiele ludzi religijnych może tutaj nabrać niechęci wobec nauki. Albowiem impactor stawia sprawę w taki oto prostacki sposób: religia albo nauka. To nie jest zgodne z dzisiejszym standardem nauki i naukowości. Impactor nie jest naukowcem, a przynajmniej nie reprezentuje w tym wątku naukowego poziomu. Analogicznie można powiedzieć, że tak samo fundamentaliści religijni zniechęcają ludzi do religii, nie będąc wcale autentycznymi przedstawicielami religii światowych. Tak jak ludzie religijni powinni zwalczać fundamentalizm, tak naukowcy muszą zwalczać szarlatanerię, aby jako naukowcy przetrwać. W istocie walka przeciwko szarlatanerii i fundamentalizmowi religijnemu jest jedną walką przeciwko największemu wrogowi ludzkości: głupocie. Stąd moje zaangażowanie w tej dyskusji.

            Powiedzmy to sobie szczerze: nauka nie potwierdza i nie może potwierdzać treści religijnych (albowiem mówimy o treściach metafizycznych). Nauka dzisiaj stała się jedynie niezależna od religii. Religia i nauka stanowią różne obszary doświadczenia ludzkiego, które na poziomie epistemologicznym nie muszą się przecinać, a już na pewno nie zaprzeczać. Spróbujcie nie mieszać tych kwestii, bo dokładnie wtedy tacy jak impactor prowadzą was na manowce i w umysłową pułapkę. Tak jak religia nie może „wygrać” na gruncie nauki, tak nauka nie może „wygrać” na gruncie religii. Ale nie trzeba przecież wybierać między Biblią a nauką – podobnie nie trzeba przecież wybierać między Mickiewiczem a książką kuchenną, albo między Chopinem a współczesną muzyką popularną.

            Na koniec:
            Moim zdaniem religia jest jedną z wielu możliwości doświadczenia tzw. „auto-transcendencji”, czyli przekroczenia ciasnych granic swojego „ja”. Nie jest to pojęcie przeze mnie wymyślone, lecz funkcjonuje ono w nauce (i nie tylko). Wiemy współcześnie, że ludzie mają tę skłonność, aby przekraczać swoje ciasne granice osobowe. Nie wiadomo do końca z czego ta skłonność ludzka dokładnie wynika, choć prawdopodobnie pochodzi ona z procesów ewolucyjnych. Jedni znajdują te doświadczenia w religii (np. w modlitwie) a inni poprzez wycieczki w góry, medytacje, intensywne doznania fizyczne, albo naukę. Każda droga, która nie szkodzi innym jest etycznie dobra bądź neutralna. Czasami jednak tak się dzieje, że np. religia przestaje być drogą do auto-transcendencji, lecz staje się narzędziem walki. Podobnie jest z nauką. To są patologie (fundamentalizm i szarlataneria).

            W sposób, w jaki impactor pragnie rozważyć (a raczej ośmieszyć) treści religijne, jest bezwartościowy na poziomie epistemologicznym. Kiedy rozmawiacie z impactorem na poziomie impactora, to dosłownie rozmawiacie o niczym.

            Wiara religijna jest sposobem, aby znaleźć swoje miejsce w świecie. Jest to sposób pogodzenia się z często trudną rzeczywistością. Sumiennie przeżywana religia jest moim zdaniem czymś bardzo wartościowym, nawet gdy się ją obserwuję i doświadcza jedynie z zewnątrz, tak jak ja. Idee religijne (także idea „Boga”) otwierają całe bogactwo doświadczenia językowego, a nawet wychodzą poza same słowa. Tacy ludzie jak impactor nie rozumieją bogactwa języka, symboli, znaczeń itd. i dlatego uporem maniaka pragną wszystkich ludzi dookoła zniżyć na swój mizerny i ograniczony poziom życia.

            Podsumowując:
            Błagam, nie dajcie sobie wmówić, że musicie (naukowo, logicznie) udowadniać istnienie Boga. Albowiem już samo to roszczenie jest nielogiczne i nienaukowe!

            Niewątpliwie idee (np. Boga, dobra, piękna itd.) wzbogacają nasze życie na poziomie mentalnym i emocjonalnym. Ich obiektywne istnienie bądź nieistnienie pozostaje wielką niewiadomą, a nawet tajemnicą. Nauka tu nie może wejść na poziom ontologii, czyli metafizyki. Tak długo jak żyjemy, nie mamy pewności – ja wybrałam niewiarę, wy w większości pewnie wiarę. Jednak każdy z nas pragnie urzeczywistniać najważniejsze idee w praktyce, podobnie twierdzi zresztą Biblia: Słowo stało się ciałem. Już wyobrażam sobie jak impactor zaczyna myśleć jak to „słowo” (w końcu znak) może się stać materialny (ciałem)… „Przecież to bzdura! Nie ma na to żadnych, ale to żadnych walentnych argumentów!” W ten sposób Święta stają się naprawdę wesołe :D .

            W tym sensie życzę wszystkim „wariatom”, którzy czytali ten długi wątek Wesołych Świąt.

            P.S.
            Żegnaj impactorze… no i nie spinaj się już tak bardzo. It’s Christmas Time! :D

            • Skoro zwracasz się do forumowiczów, to jako forumowicz podsumuję co myślę na temat Twoich wypowiedzi.

              Posługujesz się mętnymi pojęciami i zwrotami, które poprzez to, że są mętne stwarzają pozory głębi i sensu – ale poza tymi pozorami nie widać żadnej treści. Posty impactora "odarte z retoryczny pytań, upiększeń i drobnych złośliwości" zawierają twardy konkret, precyzyjne pojęcia i przejrzystą argumentację (nawet jeżeli miejscami błędną). Twoje, odarte z jeszcze wiekszej liczby retorycznych chwytów i osobistych docinek, zawierają tylko pływanie po temacie. Twoim najlepszym i chyba jedynym argumentem jest apel do autorytetu (świat naukowy to, kręgi naukowe tamto, standardy naukowe itd.). W tych nielicznych przypadkach, gdy napiszesz coś konkretnego, kończy się to całkowitą kompromitacją, jak na przykład stwierdzenie, że bóg judaizmu jest z definicji nieosiagalny drogą zmysłów. Serio uważasz, że po tego typu kwiatkach ktokolwiek rozsądny potraktuje Cię poważnie? No bo albo Ty traktujesz forumowiczów jak idiotów, albo sama...

              • użytkownik usunięty

                Hej

                Dziękuję za szczerą, aczkolwiek moim zdaniem niezupełnie trafioną krytykę.

                Po pierwsze: mógłbyś dokładnie wskazać które pojęcia, których użyłem są "mętne"? Bo ja żadnych nie znajduję. A może to nie moje pojęcia są mętne, tylko Ty ich po prostu nie rozumiesz? Może wolisz prosty tok rozumowania impactora?
                Jestem przekonana, że każdy, kto się choć trochę zna na tych koncepcjach, o których wspominam, ten zauważy, że są to po prostu skróty myślowe. Jeśli jest ich za dużo, to przepraszam. Mogłabym chyba każdy wątek rozwinąć, ale powiem szczerze, że mi się nie chcę pisać na forum całymi dniami. I tak już dużo czasu mi zajęło to całe pisanie.

                Po drugie: masz sporo racji twierdząc, że posty impactora zawierają "twardy konkret". Ale jeszcze bardziej trafne jest stwierdzenie, że są one "miejscami błędne" :D Ja bym tylko jeszcze skreśliła słowo "miejscami" i zamieniła je na "w większości". Ale nie chcę być małostkowa.

                Po trzecie: Twarde konkrety impactora wraz z jego (w większości wymyślonymi) pojęciami i aksjomatami wynikają z tego, że opierają się one na bardzo prostackim paradygmacie naukowym, który w XIX wieku próbował ująć świat w sztywne, materialistyczne a nawet organicystyczne ramy. Ale nauka współczesna właśnie polega na tym, że nie usiłuje uchwycić wszystkich dziedzin życia w twarde ramy. Naukowcy nauczyli się pokory. Pragnienie, aby uchwycić świat w "twarde" ramy świadczy współcześnie raczej o płytkości umysłu - a nie o płytkości świata. Takie jednowymiarowe podejście może się tylko podobać ludziom, którzy nie mieli zbyt wiele kontaktu z procesami badawczymi w nauce.

                Po czwarte: Moje stwierdzenie, że "Bóg judaizmu nie jest osiągalny zmysłami" jest stwierdzeniem jak najbardziej poprawnym. I tak, uważam, że każdy, kto zna się nieco na współczesnej egzegezie biblijnej, prądów religijnych i ruchów filozoficznych potraktuje tę wypowiedź jak najbardziej poważnie. Także o "kompromitacji" nie może być tu mowy... przynajmniej nie, jeśli o mnie chodzi.

                Po piąte: Nie, bynajmniej nie traktuje forumowiczów jak "idiotów" - wręcz przeciwnie. To tacy trolle jak Ty, którzy już samym nickiem próbują w sposób prostacki prowokować wierzących, traktują ludzi w sposób pogardliwy. A ja nie znoszę takiego podejścia do ludzi, sorry.

                Za 100% idiotę mam tu tylko jednego człowieka, który najpierw czyta starożytny tekst jak dziecko, aby potem z punktu widzenia dorosłego powiedzieć: "przecież to dziecinne". Obydwoje wiemy o kim mowa.

                ------------------------------------------------------------ ------------------------------------------------------------ -----------------------

                Coraz bardziej do mnie dociera, że "nowi ateiści" zbudowali sobie swoje sztywne, ciasne i twarde ramki, z których boją się wyjść. Jak tylko ktoś naruszy ich bezpieczny teren, zaczynają tupać nóżkami, pisać o rzekomych "kompromitacjach", "braku logiki" itd. Dziwi mnie to, bo jako "stara ateistka" nigdy nie pragnęłam się zamknąć w jakichś ciasnych, sztywnych i twardych ramach. No cóż... kto co lubi.

                Mam nadzieje, że to tylko przelotna moda, być może naiwna reakcja na współczesny fundamentalizm religijny.

                • Nie zamierzam występować w roli adwokata Impactora, bo gość broni się sam i robi to lepiej, niż gdybym ja miał go w tej czynności wyręczać, ale parę rzeczy rzuciło mi się w oczy, więc pomyślałem, że zabiorę głos. Mam nadzieję, że uda mi się nie przeinaczyć stanowiska Impactora :)

                  <<Czepiasz się poszczególnych słówek, a ignorujesz sens całej wypowiedzi…>>
                  Przecież to Ty właśnie przyczepiłaś się jednego słowa, a zignorowałaś całą resztę (tzn. to, że znakomita większość teistów w ogóle nie zgłaszała uwag wobec tytułu wątku, a po prostu argumentowała, dlaczego wierzy). "Fikcja" wg PWN to między innymi: "coś, co jest wymyślone". Internetowy Słownik Języka Polskiego bazujący tylko na sprawdzonych publikacjach (lista dość długa) "fikcję" definiuje jako: "coś urojonego, wymysł, fantazja, pozór, złudzenie". Jak widzisz, w potocznym języku pojęcia te lubią się mieszać. Ale i to nie jest ważne, bo najistotniejsze było tu zawsze zrozumienie tego, iż autor wątku stawia się w opozycji wobec twierdzeń chrześcijańskich. Innymi słowy: uznaje on twierdzenia chrześcijańskie za blagę. I tyle można spokojnie wyczytać, gdy przeczyta się sam tytuł. Ja także doskonale zrozumiałem stanowisko Impactora, dopytywałem go jedynie, dlaczego ową fikcję uważa za słabą.

                  "Dobra ekranizacja słabej fikcji" = "Dobra ekranizacja czegoś, co jest nieprawdą, ludzkim wymysłem". Nie potrzeba być tytanem umysłu, aby do tego dojść. Zresztą jeśli się już czepiamy, to "Pasja" nie jest ekranizacją, lecz adaptacją. Tylko cóż to zmienia w podstawowej kwestii, którą jest brak podstaw, aby twierdzenia chrześcijańskie (a szerzej teistyczne) przyjmować za prawdę?

                  <<Krótko mówiąc: wykorzystujesz niemal wszystkie fortele erystyki, tak ładnie streszczonych przez Schopenhauera. Żeby nie było: każdy czasami instynktownie korzysta z tych forteli.>>
                  Np. Ty teraz, dodawszy do swojej wypowiedzi znane nazwisko, aby wyglądało "mądrzej". Bo przecież jeśli podpierasz się autorytetem, to jesteś nietykalna, prawda? Ja bym wolał, żebyś nie opisywała, jak się zachowuje Twój oponent, ale żebyś go punktowała. Jeśli taki zły i niedobry, zacytuj fragment jego wypowiedzi i napisz, dlaczego coś tu nie gra. Rób tak, jak robi Impactor, który, gdy zarzuca Ci popełnienie błędu logicznego, zawsze odnosi się do KONKRETNEGO fragmentu.

                  Czytałem tę książeczkę Schopenhauera (chyba że napisał ich więcej, nie wiem) i byłoby nie lada wyczynem w tak krótkiej wymianie zdań wykorzystać "niemal wszystkie fortele erystyczne", które zaprezentował uczony.

                  <<A kiedy pragniesz odwrócić kota ogonem, to zwracasz się do „publiczności” („pytanie za 100 punktów do czytelnika” itd.).>>
                  W jakim sensie było to "odwrócenie kota ogonem"? Dlaczego Ty ciągle jesteś taka niekonkretna, niejasna?

                  I czy nie można zwracać się do publiczności? Ty przecież zrobiłaś to samo, zwracając się do nas wersalikami, tworząc osobny akapit itd.!

                  <<Kiedy coś już zdecydowanie przekracza Twoje ciasne horyzonty intelektualne, to próbujesz wtrącać jakieś śmieszne zwrotki, które naprawdę nie mają już nic wspólnego z tematem.>>
                  W jaki sposób z czymś takim można dyskutować? Ot, coś stwierdziłaś, ale o czym właściwie piszesz?

                  <<Kiedy czegoś nie rozumiesz, to natychmiast rzucasz inwektywami bądź szybko spłycasz lub zmieniasz temat. Kiedy z kolei brakuje Ci celnej uwagi, to wtrącasz niedorzeczne pytania bądź komentarze typu „i co z tego?”, „to nie na temat”, „majaczysz”, „co Ty nie powiesz” itd.>>
                  Impactor zatrzymał się na "majaczysz", a ja Cię dopytam o ten fragment: "<<Bóg>> judaizmu nie jest pojęciem, lecz na poziomie lingwistycznym czymś w rodzaju pustego miejsca, granicą języka". Co to w ogóle znaczy!? I w jaki sposób ludzie przekazali sobie tę wiedzę (przy założeniu, że jest to wiedza), skoro ów bóg jest "granicą języka" oraz "czymś w rodzaju pustego miejsca"?

                  <<Albowiem „Bóg”, w którego większość z was wierzy, nie „mieszka” w waszym organizmie, lecz w języku. Jest funkcją umysłu – a nie częścią organizmu biologicznego.>>
                  Niedawno stwierdziłaś, że bóg nie jest pojęciem, teraz okazuje się, że mieszka w języku. Nic z tego nie rozumiem. Bóg jest "funkcją umysłu"? Aleś mi wytłumaczyła! Ale scharakteryzuj mi tę funkcję umysłu, bo nie wiem, czy jest taką samą funkcją umysłu jak "bujanie w obłokach"? Jeśli bogata wyobraźnia i fantazjowanie to funkcja umysłu, to istotnie bóg może być funkcją umysłu (ale wtedy jest też pojęciem, czemu znowu zaprzeczyłaś, czyli jeszcze raz nic nie wiem). Krótko mówiąc: piszesz, ale więcej zaciemniasz, niż wyjaśniasz.

                  <<„Bóg” (jeśli w Niego oczywiście szczerze wierzycie) jest wkomponowany w wasze życie. „Objawia” się (jeśli kto chce) tylko w waszych czynach.>>
                  I jak to ma się do faktyczności istnienia boga?? Przecież na tej samej zasadzie mogę powiedzieć obłąkanemu: "Harvey (wielki, blisko 2-metrowy niewidzialny królik; nawiasem mówiąc - postać z filmu), jeśli w niego szczerze wierzysz, jest wkomponowany w twoje życie. "Objawia" się (jeśli tego chcesz) tylko w twoich czynach". Zatem na mocy twoich własnych twierdzeń nie istnieje wierzenie fałszywe, o ile się w nie mocno wierzy. Bo dlaczego tylko Bóg judaizmu miałby być taką wyjątkową postacią?

                  Dwie jeszcze sprawy mi się tu rzucają w oczy:
                  1. Tak przedstawiony bóg jest nieodróżnialny od wytworu fantazji, a zatem dlaczego ktoś miałby go brać za coś więcej niż wytwór fantazji, skoro nie ma ku temu podstaw?
                  2. Każdy człowiek trzyma się tego stanowiska, które uważa za prawdę, bo gdyby inne stanowisko uważał za prawdę, toby po prostu zmienił stronę. Jeśli jesteś ateistką, to znaczy, że za nieprawdę uważasz stanowisko teistyczne (w innym razie: dlaczego jesteś ateistką?). Dlaczego więc tłumaczysz teistom, czyli ludziom którzy utrzymują błędne stanowisko, jak powinni postępować ze swoją błędną postawą? Po co, skoro uważasz ich postawę za błędną? Lubisz utwierdzać ludzi w błędnych sądach nt. rzeczywistości? To jest w ogóle moralne?

                  <<Można więc te kwestie religijne tylko rozumieć, kiedy pragnie się zrozumieć człowieka w jego życiu. Tak samo jak część ciała odcięta od organizmu stanowi tylko kawał mięsa, tak samo „Bóg” oderwany od całokształtu życia ludzkiego jest dosłownie „niczym”. I dlatego wy wszyscy tutaj rozmawiacie z impactorem o… no właśnie… o „niczym”.>>
                  I znowu piszesz, jak gdyby bóg to był wytwór ludzkiej fantazji, który w oderwaniu od człowieka istotnie jest niczym (bez cudzysłowu), bo nie istnieje poza ludzką głową, choć może być przekazywany dalej, z głowy do głowy np. za pomocą literatury (jak zresztą każda idea).

                  <<Zauważcie: to bardzo sprytny chwyt erystyczny, ale merytorycznie niepoprawny. W istocie jest to jedynie manipulacja językowa: każdy wie, że z wiary w Spidermana nie biorą się żadne pytania o sens życia. Wiara w Spidermana nie pomaga ustosunkować się do świata na poziomie egzystencjalnym. I co najważniejsze: Spiderman, Tata Muminka, a także bóstwa mitologiczne są jedynie (zapewne nieistniejącymi) bytami wśród innych bytów. Jednak idea „Boga”, o której tu mowa, dotyczy kwestii samego bycia jako takiego – a nie poszczególnych bytów.>>
                  Jaka znowu <<idea "Boga">>, skoro bóg nie jest pojęciem (jak sama ustaliłaś), a tym jest właśnie idea???

                  Poza tym na jakiej podstawie stwierdzasz, że "z wiary w Spidermana nie biorą się żadne pytania o sens życia"?! Teraz występujesz z jakiegoś absolutystycznego stanowiska, z którego sądzisz, co może dawać ludziom impuls do pytań o sens życia, a co nie. Ja (przykładowo) mogę z nieustannie powtarzających się czynności fizjologicznych czerpać inspirację do zadumy nad światem, jego monotonią itp.

                  Jeśli tylko wiara w boga pomaga "ustosunkować się do świata na poziomie egzystencjalnym", to chyba mamy wielki kłopot i ciągle rosnącą rzeszę ludzi, którzy przez brak owej wiary nie mogą ustosunkować się do świata na poziomie egzystencjalnym (ładnie brzmi, ale za cholerę nie wiem, czym jest ów "poziom egzystencjalny", a to z tego powodu, że mogę pod to wyrażenie podciągnąć milion rzeczy).

                  Czym jest "samo bycie jako takie"? Dla Ciebie jako ateistki, bo przecież odrzucasz wiarę w Boga.

                  Wreszcie, jaki to ma związek z przedmiotem dyskusji, czyli z pytaniem o realność boga, o to, czy bóg rzeczywiście istnieje jako "byt", "praźródło świata materialnego" itp.? Nikt nie neguje tego, że w ludzkich głowach istnieje idea boga, my się zastanawiamy, czy owa idea istnieje także poza człowiekiem, czyli czy jest czymś więcej niż ludzkim wymysłem. Bo jeśli nie istnieje "nigdzie więcej", to mam też w głowie ideę jednorożca. Tylko co z tego?

                  <<Pytanie więc do impactora i do was: skoro ktoś pragnie usłyszeć dobry argument na rzecz istnienia „Boga”, to niech wskaże dobry argument na… samo „bycie” jako takie. Łatwo jest przecież palcem wskazać na zupę albo na człowieka siedzącego przed komputerem. Ale proszę mi zademonstrować „walentny” ( :D ) dowód na samo „bycie”! Przecież samo „bycie” nie ma swojego miejsca ani czasu. Nie da się także dotknąć samego bycia, ani tym bardziej empirycznie zmierzyć bycia. Czyżby zatem samo „bycie”… nie istniało? ;)>>
                  Że co proszę? Mam Ci wskazać argument na to, że istnieje coś, czego nie potrafisz nawet zapisać bez cudzysłowu!? Może scharakteryzuj w jakiś sposób, co masz na myśli, pisząc "bycie". Bo jeśli przez "bycie" rozumiesz "życie", "istnienie", to przecież nie negujesz chyba tego, że istniejesz, że żyjesz? To jest ta rzecz, której nikt zanegować nie może (kłania się Kartezjusz, ale to pewnie wiesz).

                  <<Nasz internetowy przyjaciel wybrał strategię, która jeszcze w XIX wieku mogła się wydawać sensowna, gdyż wtedy także rozwój naukowy był na niższym poziomie niż obecnie. I dokładnie w tym wieku zatrzymał się impactor. Także logika, na którą się tak dumnie i często powołuje, stanęła w jego przypadku na poziomie podstawowym (ściśle rzecz ujmując, to impactor nawet błędnie stosuje samo pojęcie „logika”. Ale mniejsza o to). Aby zakryć swój brak kompetencji wymyśla dodatkowo pojęcia i zwroty, które w świecie naukowym w ogóle nie istnieją, a przynajmniej nie są powszechnie stosowane. Wszystko jednak razem wzięte nadaje jego wypowiedziom „aurę” naukowości – ale poza tę aurą nie widać żadnej treści. Sami to sprawdźcie: nie zwracajcie uwagi na te retoryczne pytania, upiększenia, drobne złośliwości… co pozostaje? Dosłownie nic.>>
                  Pustosłowie. Zabrakło mi tylko stwierdzenia, że Impactor jest zoofilem.

                  <<Powiedzmy to sobie szczerze: nauka nie potwierdza i nie może potwierdzać treści religijnych (albowiem mówimy o treściach metafizycznych). Nauka dzisiaj stała się jedynie niezależna od religii. Religia i nauka stanowią różne obszary doświadczenia ludzkiego, które na poziomie epistemologicznym nie muszą się przecinać, a już na pewno nie zaprzeczać. Spróbujcie nie mieszać tych kwestii, bo dokładnie wtedy tacy jak impactor prowadzą was na manowce i w umysłową pułapkę. Tak jak religia nie może „wygrać” na gruncie nauki, tak nauka nie może „wygrać” na gruncie religii. Ale nie trzeba przecież wybierać między Biblią a nauką – podobnie nie trzeba przecież wybierać między Mickiewiczem a książką kuchenną, albo między Chopinem a współczesną muzyką popularną.>>
                  Nie ma analogii między Mickiewiczem i książką kuchenną a religią i nauką. Chyba że Mickiewicz twierdzi na poważnie w swoich poematach, iż jajka na twardo gotuje się 1 minutę, a książka kucharska stwierdza, że min. 7 minut. Wtedy trzeba wybrać i zaufać temu źródłu, które wykazuje większe kompetencje w kulinariach. Komu byś zaufała? Podobnie gdy wypowiadamy sądy o otaczającej nas rzeczywistości. Jeśli nauka mówi, że istnieją takie i takie prawa fizyczne i niemożliwa jest (przykładowo) lewitacja, co dodatkowo potwierdza codzienne doświadczenie, a tekst biblijny stwierdza coś odmiennego, to komu powinien zaufać rozsądny człowiek? Jakie ma podstawy, ażeby zawierzyć Biblii? To nie są treści metafizyczne (o tym za chwilę), bo religia naprzód pełna jest treści, które odnoszą się rzekomo do zjawisk fizycznych, ale nieustannie przeczą prawom fizycznym.

                  Co się zaś tyczy metafizyki - co konkretnie masz na myśli? Dasz przykład?

                  <<Moim zdaniem religia jest jedną z wielu możliwości doświadczenia tzw. „auto-transcendencji”, czyli przekroczenia ciasnych granic swojego „ja”.>>
                  Co to zmienia w kwestii istnienia boga (nie jako idei w umyśle, ale obiektywnego istnienia niezależnego od człowieka)? Owa "autotranscendencja" (cudzysłów konieczny, bo z wyjściem poza swoją cielesność nie ma to nic wspólnego) możliwa jest także dzięki silnym przeżyciom estetycznym. Nikt jednak nie twierdzi, że przeżycia estetyczne istnieją realnie gdzieś poza człowiekiem. Inaczej natomiast twierdzą teiści o bogu, bogach, bożkach, a ludzie obłąkani o setkach innych istot, dopóki jednak nie pojawi się dowód na istnienie tego rodzaju bytów, dlaczego traktować je za coś więcej niż twór fantazji? Twór fantazji może przecież umożliwiać euforyczny stan zwany autotranscendencją.

                  <<Błagam, nie dajcie sobie wmówić, że musicie (naukowo, logicznie) udowadniać istnienie Boga. Albowiem już samo to roszczenie jest nielogiczne i nienaukowe!>>
                  Jeśli bóg jest wytworem fantazji, to rzeczywiście nikt nie musi go naukowo udowadniać. Jeśli jednak bóg miałby być np. stwórcą tego świata, być czymś obiektywnie istniejącym niezależnie od całej reszty, wówczas jeśli chce się dowieść jego istnienia, trzeba się posłużyć nauką (chyba że w przyszłości znajdzie się lepsze narzędzie).

                • użytkownik usunięty

                  Cześć :)

                  Masz dużo racji w tym wszystkim, co piszesz. Będę się tylko odnosiła do tych spraw, z którymi się z Tobą nie zgadzam. Resztę traktuj jak załatwione: przyznaje Ci rację bądź nie uważam za zbytnio istotne/kluczowe. O kwestiach terminologicznych będę pisać na końcu.

                  Zaznaczam z góry, że nie będę pisał w stylu impactora, czyli "punktowała" poprzez odniesienie się do konkretnych wypowiedzi. Wolę brać całokształt myśli pod uwagę i nie zważać na drobne błędy, które każdy robi. W ten sposób można każdego "punktować", ale z takiej dyskusji moim zdaniem nic nie wynika. Myśl człowieka, to nie suma zdań, lecz pewna ciągłość dynamiczna. "Punktowanie" jest w moim odczuciu bardzo niegodnym chwytem. Trzeba pamiętać: my nie rozmawiamy tu o zarządzaniu przedsiębiorstwem, tylko o kwestiach antropologicznych. My nie wyjaśniamy ludzi, tylko próbujemy ich rozumieć. A rozumienie człowieka nigdy nie układa się w tak prosty sposób jak chciałby tego impactor.

                  1. Pytasz o "granice języka". Wybacz, że nie będę wchodziła nadmiernie w szczegóły. Dziwi mnie, że tak mało ludzi współcześnie zajmuje się lingwistyką i filozofią języka. Przecież Ty sam studiowałeś filozofię, czy nie? To powinieneś moim zdaniem zdawać sobie sprawę, że współcześnie nie można takich rozmów prowadzić bez znajomości tych obszarów analitycznych. Jak mogłeś jako uczony filozof nabrać się na uproszczony pozytywizm poznawczy impactora. Bez urazy, ale co się stało z Tobą? Znudziło Ci się myślenie?
                  Ogólnie chodzi w tym sformułowaniu "granice języka" o to, że "Bogu" (słowo, znak) nie odpowiada żaden desygnat. O ile "łyżka", "stół", "książka" itd. mają swoje desygnaty, o tyle "Bóg" jest w pełni poza językiem. W tym sensie jest pustym znakiem - pustym jednak nie znaczy błędnym. Po prostu owy znak wskazuje na coś, czego ludzie pragną ale do czego nie są w stanie w sensowny sposób się odnieść. Ile razy próbują, tyle razy wpadają w antynomie. Dlatego wszelkie mówienie o "Bogu" w sensie poznawczym jest pozbawione sensu. I na tym właśnie cały czas jedzie impactor: zmusza on nieprzygotowanych ludzi do tego, aby dołączyli do znaku "Bóg" jakiś desygnat. Ale to niemożliwe. Więc impactor może cały czas tryumfować. Nie mógłby on w środowisku uczonych i zasłużonych filozofów takich numerów robić - więc wybrał sobie forum filmowe. Trochę nie fair moim zdaniem.

                  2. Idziemy dalej: będąc znakiem bez desygnatu, "Bóg" wymaga jakby "dopełnienia". Ludzie to wyrażają na przykład tym, że są "w poszukiwaniu", że pragną "czegoś więcej" od życia. Na tym właśnie polega "auto-transcendencja" (w cudzysłowie należy pisać, pełna zgoda). W ten sposób "Bóg" co prawda nie zyskuje desygnatu, ale staje się obecny w praktyce życiowej. Kolokwialnie można by powiedzieć, że "Bóg" poprzez człowieka wierzącego "staje" się. Zyskuje on na namacalnej obiektywności - aczkolwiek nie takiej, jaką by sobie impactor wyobrażał. Ludzie po prostu żyją Bogiem, nie umiejąc go wyrazić na poziomie językowym. Niestety, ta sytuacja może być łatwo wykorzystana przez demagogów, którzy próbują ten brakujący desygnat wypełnić jakimś pojęciem. I wtedy od "Boga" przechodzimy do "bożka". Jest też odwrotny przypadek: ludzie, którzy wierzyli w "Boga" jak w "bożka", mogą łatwo stracić swoją wiarę, gdy się zapyta ich o podstawy ich wiary (podejrzewam, że miało to miejsce w Twoim przypadku, ale nie wiem). Nic dziwnego: jesteś zbyt mądry, aby wierzyć w "bożka".

                  3. Przechodzimy więc do kwestii "bycia". Dziwi mnie Twoje zbulwersowanie tym, że pytam o bycie i odróżniam je od bytu. Tzw. "Różnica ontologiczna" to jedna z podstawowych myśli filozofii XX wieku. "Bycie" jest tym co się wymyka językowi, gdyż również nie ma desygnatu. Niemniej - jak słusznie stwierdzasz - nikt poważnie nie może negować, że istnieje. I nie potrzeba tu iść drogą Kartezjusza, u którego epistemologia wyprzedza ontologię (ale tylko na poziomie metodologicznym).

                  4. Wydaje mi się, że cała reszta otwartych kwestii już wynika sama z siebie: nikt nie zawierza "Bogu", tylko realizuje "Boga", kiedy w niego wierzy. "Bóg" jest tym właśnie "byciem", któremu nikt rozsądny nie zaprzecza. Tak właśnie prezentuje się w Torze. Dlatego też nie trzeba być współcześnie człowiekiem wierzącym, aby docenić filozofię, która zawiera się w Torze. "Bóg" sam się tam przedstawia jako "Ten, który jest".

                  Nie wiem o co chodzi w Twoim pytaniu o metafizykę? Metafizyka to ontologia. Tyle.

                  Tym samym wracamy do kwestii terminologicznej: "fikcja" mówi o świecie urojonym, wymyślonym - "iluzja" o błędnym stosunku do rzeczywistości. "Bóg" nie może być fikcją, gdyż nie należy do potencjalnych zjawisk wewnątrz-światowych. Może On w najgorszym przypadku być "iluzją", czyli błędnym ustosunkowaniem się do rzeczywistości materialnej. Gdyby ten wątek poszedł w tym kierunku, to bym stanęła po stronie ateistów, gdyż faktycznie nie zgadzam się z tym podejściem do świata, jakie prezentuje religia monoteistyczna.

                  P.S.
                  Pisałam ten post niestety w pośpiechu. Mam nadzieję, że mimo wszystko był w miarę zrozumiały - tym bardziej, że masz wykształcenie filozoficzne. Przepraszam jeśli nie odpowiedziałam na wszystkie krytyczne i celne uwagi. Ale jak już zaznaczyłam: nie mam zamiaru się bawić w to szczeniackie "punktowanie" impactora.

                  Skreślenie całokształtu myśli ze względu na poszczególne błędy w konkretnych zdaniach można porównać do analizy twarzy ludzkiej poprzez drobiazgową analizę: oczu, nosa, uszy, rzęs, brwi itd. Ale przecież nikt tak nie czyni. Podoba nam się bądź nie cała twarz, naraz, bez analizy, nawet jeśli ma małe mankamenty. Zgodnie z fenomenologią nie chodzi o to, aby zdania odzwierciedlały rzeczywistość, tylko ją odkrywały. Im więcej odkryjemy, tym bliżej jesteśmy prawdy.

                  W tym sensie "Bóg" jest "funkcją umysłu", gdyż sama świadomość ma charakter komunikatywny. Dlatego sposób komunikacji jest sprawą podstawową! Pytanie nie powinno brzmieć: "Czy Bóg istnieje?" (nikt tego nie wie), lecz powinno brzmieć: "Czy poprzez 'Boga' odkrywamy więcej rzeczywistości?". Albo: "Czy poprzez 'Boga' więcej rozumiemy - o świecie, o ludziach, o życiu itd.?"


                  Stąd moja prośba do Ciebie: nie pisz do mnie w stylu impactora. Nie "punktuj" mnie, tylko wyraź swoje własne myśli (choćby w kontrze do moich). W ten sposób na pewno będę się mogła od Ciebie czegoś cennego nauczyć.

                  Pozdrawiam i dziękuję bardzo za celne uwagi i krytykę


                • Wreszcie coś konkretnego i do tego napisane kulturalnie. Tyle, że...

                  1. Stwierdzasz autorytatywnie, że "Bóg" jest znakiem bez desygnatu, tymczasem dla wielu teistów "Bóg" to termin oznaczający byt, który posiada pewne konkretne cechy, np. jest wszechwiedzący, wszechmocny, jest stworzycielem. Czyli dla nich "Bóg" nie jest znakiem bez desygnatu. Dla nich Bóg jest tym, co Ty nazywasz "bożkiem".
                  2. Przyjmijmy, że "Bóg" jest znakiem bez desygnatu. Innymi słowy zbiór obiektów o nazwie "Bóg" jest pusty, zgadza się? A to oznacza, że... Boga nie ma. Mylę się? Jeśli tak, to w którym miejscu?

                • użytkownik usunięty

                  A przepraszam, w którym miejscu pisałam w sposób niekulturalny? I kto to mówi? To Ty w swoim pierwszym poście zasugerowałeś, że (cytuję) "traktuje ludzi jak idiotów, albo sama...". To oczywiście było bardzo kulturalne, rozumiem ;)

                  ------------------------------------------------------------ ------------------------------------------------------------

                  ... do tematu:

                  1. Pełna zgoda.
                  2. Niezupełnie. Pusty znak nie podlega jedynie falsyfikacji. Tylko tyle. Więcej nie wiemy. Dlatego trzeba badać, w jaki sposób ludzie korzystają z tego znaku. Rozumieć "Boga" znaczy rozumieć ludzi, którzy w niego wierzą. Więcej nam nie jest i nie będzie dane.

                • 1. Świetnie. A teraz zauważ, że większość (jak nie wszyscy) teiści na tym forum pod nazwą "Bóg" rozumieją byt o konkretnych właściwościach. I o tym się tu toczy głównie dyskusja: czy są podstawy by twierdzić, że byt o konkretnych właściwościach istnieje. Aż nagle przychodzisz Ty mówiąc teistom, że są robieni w balona. Dlaczego? Bo mogliby przecież zmienić swoje rozumienie słowa "Bóg" i wtedy ich wiara w Boga dałaby się obronić. Pomijając już to, czy rzeczywiście dałaby się obronić (uważam, że nie, ale o tym w drugim punkcie), to po co ten cały wywód, że teiści są robieni w balona, skoro praktycznie nikt tutaj nie rozumie "Boga" po Twojemu?

                  2. Ekspertem od semiotyki nie jestem, więc chętnie się czegoś nowego nauczę. Ja to widzę tak.

                  Po pierwsze, żaden znak nie podlega falsyfikacji, ponieważ znak nie jest twierdzeniem, hipotezą, ani teorią. Znak nic nie twierdzi o rzeczywistości. Znak jest nośnikiem informacji, a nie samą informacją. Zatem znak może być ewentualnie nośnikiem czegoś falsyfikowalnego, ale sam znak falsyfikowalny nie jest.

                  Po drugie, z tego co piszesz wynika, że "Bóg" nie tyle nie ma desygnatu, co nie ma znaczenia. Znakiem bez desygnatu jest na przykład "smok". Nie istnieją obiekty oznaczane przez ten znak, ale ma on jakieś znaczenie, znamy zestaw cech hipotetycznego smoka. Natomiast "Bóg" w Twoim ujęciu nie ma żadnego znaczenia, w ogóle nie jest znakiem, on po prostu nic nie znaczy. Tak samo jak "kjfbcjklsdc".

                  Po trzecie, przyjmijmy na chwilę, że "Bóg" rzeczywiście jest znakiem bez desygnatu. Z tego bezpośrednio wynika, że Boga nie ma. Z definicji, desygnat jest czymś oznaczanym przez znak. Jeśli nie ma desygnatu, to nie ma Boga, to jest to samo.

                • Podepnę się do tej niższej wypowiedzi, bo inaczej drzewko odpowiedzi będzie b. nieczytelne.

                  Jakim prawem nadałaś mi tytuł "uczonego filozofa"!? Pytasz: "Przecież Ty sam studiowałeś filozofię, czy nie?". Nie, nie studiowałem, niczego nie studiowałem, wszelkie uniwersytety widziałem jedynie na pocztówkach. To nie powinno nikogo interesować, ale nie mam wyższego wykształcenia, w moim zawodzie i tak jest zbędne. Zaskoczona, że pomimo tego mogę znać Schopenhauera czy Kartezjusza? Znam nie tylko tych filozofów, czytam również rzeczy z innych dziedzin, np. "Sztuka prymitywna a człowiek współczesny" K. Czerniewskiej, "Od pop-artu do sztuki konceptualnej" U. Czartoryskiej czy "O kiczu" A. Banacha. I zapewniam Cię, że nie studiowałem kulturoznawstwa, a ze sztuką mam tylko wtedy do czynienia, gdy czytam książkę bądź uprawiam z nią seks.

                  I ostatnia dygresja: wszelkie Twoje niskie zagrywki w stylu: "Znudziło Ci się myślenie?" będę po prostu olewał. Jak nie potrafisz dyskutować na poziomie, to chociaż ja będę świecił przykładem.

                  <<Pytasz o "granice języka". [...] Ogólnie chodzi w tym sformułowaniu "granice języka" o to, że "Bogu" (słowo, znak) nie odpowiada żaden desygnat.>>
                  Jednorożcowi także nie odpowiada żaden desygnat, jednak w żadnym razie nie stanowi to "granicy języka".

                  <<Po prostu owy znak [chodzi o boga - przyp. mój] wskazuje na coś, czego ludzie pragną ale do czego nie są w stanie w sensowny sposób się odnieść. Ile razy próbują, tyle razy wpadają w antynomie. Dlatego wszelkie mówienie o "Bogu" w sensie poznawczym jest pozbawione sensu. I na tym właśnie cały czas jedzie impactor: zmusza on nieprzygotowanych ludzi do tego, aby dołączyli do znaku "Bóg" jakiś desygnat. Ale to niemożliwe.>>
                  Impactor do niczego ludzi nie zmusza, ludzie sami definiują boga jako (przykładowo) "stwórcę wszystkich rzeczy", "przyczynę wszystkiego", "istotę wszechmocną, wszechdobrą, sprawiedliwą" itd. I z takimi określeniami boga się dysktuje. Łaskawie przejrzyj tematy, mogę się mylić, ale bodaj wszyscy dotychczasowi teiści tu się udzielający tak do tego podeszli.

                  Generalnie za krótki jestem na podobne rozważania (choćby przez brak wykształcenia filozoficznego), ale napiszę, co myślę. Tu nie chodzi o to, że dane pojęcie nie ma desygnatu, bo istnieje nieskończona liczba takich pojęć. Tu chodzi o to, że nie tylko nie ma desygnatu, ale nie ma też sensu, co... sama przyznałaś. Najzwyczajniej pod pojęciem tak rozumianego boga nie kryje się absolutnie nic, to jest samo-oszutwo, że jest tam coś, czego nie możemy pojąć. Jest tylko pragnienie, że istnieje coś, czego nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Pragnienie nieskończoności realnej (w odróżnieniu od nieskończoności abstrakcyjnych takich jak te w matematyce). Lubisz nazwiska, to masz Rudolfa Carnapa, już kiedyś to tutaj cytowałem: "W użyciu mitologicznym znaczenie słowa "Bóg" jest zupełnie wyraźne. Słowem tym określa się czasem istoty cielesne, królujące na Olimpie, w niebie albo pod ziemią, obdarzone mniejszym lub większym zakresem władzy, mądrości, dobroci i szczęścia. Czasem oznacza to słowo istoty duchowe, nie posiadające wprawdzie ludzkiego ciała, ale przecież w jakiś sposób przejawiające się w rzeczach i zdarzeniach świata widzialnego, co umożliwia empiryczne sprawdzenie ich istnienia. W użyciu metafizycznym natomiast słowo „Bóg” oznacza coś pozaempirycznego. Odbiera mu się odniesienie do istoty cielesnej albo ucieleśnionej istoty duchowej, a ponieważ nie nadaje mu się innego znaczenia, staje się ono słowem, które nic nie znaczy. Często wydaje się, że w metafizyce nadaje się słowu „Bóg” jakieś znaczenie, ale przy bliższej obserwacji wszystkie definicje okazują się pozorne, bo prowadzą albo do powiązań słownych niedopuszczalnych logicznie [...] albo do innych słów metafizycznych (jak np. „praprzyczyna”, „absolut”, „to, co bezwarunkowe” [...] itp.), nigdy zaś do warunków prawdziwości jego zdań elementarnych. Przy tym słowie nie przestrzega się nawet zasadniczego postulatu logiki: nie podaje się jego składni, tj. formy, w jakiej występuje ono w zdaniach elementarnych. Zdanie to musiałoby mieć formę „x jest Bogiem”, ale metafizyka albo całkowicie odrzuca tę formę, nie podając innej, albo przyjmując ją, nie podaje syntaktycznej kategorii zmiennej x. (Kategoriami są np. ciała, właściwości ciał, związki między ciałami, liczby).".

                  <<Idziemy dalej: będąc znakiem bez desygnatu, "Bóg" wymaga jakby "dopełnienia". Ludzie to wyrażają na przykład tym, że są "w poszukiwaniu", że pragną "czegoś więcej" od życia. Na tym właśnie polega "auto-transcendencja" (w cudzysłowie należy pisać, pełna zgoda). W ten sposób "Bóg" co prawda nie zyskuje desygnatu, ale staje się obecny w praktyce życiowej. Kolokwialnie można by powiedzieć, że "Bóg" poprzez człowieka wierzącego "staje" się. Zyskuje on na namacalnej obiektywności - aczkolwiek nie takiej, jaką by sobie impactor wyobrażał. Ludzie po prostu żyją Bogiem, nie umiejąc go wyrazić na poziomie językowym.>>
                  Pieknie potweirdzasz wszystko, co powiedziałem o bogu, który jest jedynie pragnieniem nieskończoności. "Ludzie po prostu żyją Bogiem" to metafora, która oznacza: "ludzie patrzą na świat z nadzieją, że ten świat (tj. materia, ciało itp.) to tylko kawalątek czegoś większego i wspaniałego".

                  <<Przechodzimy więc do kwestii "bycia". Dziwi mnie Twoje zbulwersowanie tym, że pytam o bycie i odróżniam je od bytu. Tzw. "Różnica ontologiczna" to jedna z podstawowych myśli filozofii XX wieku. "Bycie" jest tym co się wymyka językowi, gdyż również nie ma desygnatu. Niemniej - jak słusznie stwierdzasz - nikt poważnie nie może negować, że istnieje. I nie potrzeba tu iść drogą Kartezjusza, u którego epistemologia wyprzedza ontologię (ale tylko na poziomie metodologicznym).>>
                  Po pierwsze: nie zauważyłem, abyś wcześniej odróżniała bycie od bytu. W każdym razie nie przedstawiłaś problemu tak jednoznacznie. Po drugie: zapisałaś je w cudzysłowie, więc tak jakby chodziło Ci o bycie, ale tak naprawdę o coś innego. Jeśli rzeczywiście pytałaś o bycie, to po co cudzysłów? To słowo zawsze jest w cudzysłowie? Dlaczego?

                  Powiem, jak ja rozumiem tę sprawę. Byt to jest to, co jest: ja, Ty, samochód, myśl, fantazja. Bycie zaś to dzianie się bytu. Każdy byt posiada bycie i nie istnieje bycie bez bytu. Bycie jest przynależne bytowi i powstaje w momencie powstania bytu. Skoro tak, to jest oczywiste, że udowodnienie istnienia bytu, jest jednoczesnym udowodnieniem istnienia bycia, bo bez tego nie ma bytu. Bycie to podstawowy atrybut bytu. Gdybym miał zaprezentować Ci bycie, unaocznić Ci je, to uścisnąłbym Ci dłoń. Wydarza się przecież tylko bycie, które "wywołuje" byt. Innymi słowy: cokolwiek się zdarzy jest byciem, a zdarzyć się może tylko to, co zrobi jakiś byt. Zatem chociaż bycia się nie udowadnia na co dzień, tak jak nie potrzeba udowadniać tego, że stukam teraz w klawiaturę albo że oddycham, to sam fakt stukania jest już byciem i wystarczy to sobie uświadomić, aby mieć dowód bycia. Natomiast jaki mam dowód na istnienie boga, który byłby czymś innym niż pragnieniem, aby istniało coś niepoznanego (co nazwałem roboczo nieskończonością)? Nie ma takiego dowodu, co sama zresztą przyznajesz, a z faktem istnienia pragnień (takich czy innych) nikt tu nie dyskutuje.

                  <<Wydaje mi się, że cała reszta otwartych kwestii już wynika sama z siebie: nikt nie zawierza "Bogu", tylko realizuje "Boga", kiedy w niego wierzy. "Bóg" jest tym właśnie "byciem", któremu nikt rozsądny nie zaprzecza. Tak właśnie prezentuje się w Torze. Dlatego też nie trzeba być współcześnie człowiekiem wierzącym, aby docenić filozofię, która zawiera się w Torze. "Bóg" sam się tam przedstawia jako "Ten, który jest".>>
                  Jeśli ktoś realizuje boga rozumianego jako pragnienie, to ja z takimi rzeczami nie dyskutuję, bo nie ma z czym, nie jest to nawet kontrowersyjne. Jeśli istnieje pragnienie, to istnieje bycie pragnienia tzn. owo pragnienie wydarza się (tak jak się dzieje z dowolną fantazją czy po prostu myślą).

                  Bóg, który przedstawia się w Torze, jest natomiast czymś innym niż Ty to rysujesz. Jest on tam bowiem - i to jest meritum dyskusji - istniejącym niezależnie od człowieka bytem. Jego "Ten, który jest" (ponoć poprawne tłumaczenie brzmi: "Okażę się, kim się okażę") można interpretować wielorako np. jako wszechobecność, konieczność istnienia itp. To wszystko są sprawy - dla tej dyskusji - drugorzędne, najważniejsze, że jest tu postacią, która istnieje obiektywnie i dokładnie tak powie Ci każdy napotkany Żyd. Jednak Ty sama stwierdzasz, iż w przypadku boga jego "istnienie bądź nieistnienie pozostaje wielką niewiadomą, a nawet tajemnicą". Czyli potwierdzasz to, że Żydzi przyjmują nieprawidłową postawę, ponieważ wierzą oni w obiektywne istnienie boga (z tym subiektywnym to ja nawet nie dyskutuję, bo niby z czym miałbym dyskutować? Każde subiektywne wrażenie, które istnieje, istnieje, i to kończy temat. Pytanie w dyskusji brzmi: czy przedmiot subiektywnego wrażenia istnieje obiektywnie?).

                  Muszę już kończyć, coś tam jeszcze napisałaś, jeśli to coś ważnego, zajmę się tym jutro.

                • użytkownik usunięty

                  Ok., w takim razie Cię z kimś pomyliłam, sorry. Wiem, że ktoś się tu przedstawiał jako filozof. Ale nieważne.

                  W moim pytaniu, czy przypadkiem nie „znudziło się Ci myślenie?”, nie widzę niczego niekulturalnego. A jeśli nawet mogłeś to odebrać jako złośliwość, to jakim cudem nie irytuje Cię chamstwo impactora, który nonstop kpi sobie z innych, nazywa ich idiotami, poniża itd. Śmierdzi mi to hipokryzją.

                  Wybacz, ale nie znajduję w Twoim komentarzu niczego, o czym byłoby warto dyskutować. Wszystko już pisałam Tobie bądź innym użytkownikom po kilkakroć. Nie mam zamiaru po raz n-ty powtarzać tego samego, tylko coraz prościej. Pewnych rzeczy nie da się dalej uprościć.

                  Mam wrażenie, że wy (impactor i jego fani) tworzycie coś w rodzaju kółka wzajemnej adoracji. Nie mogę się tu przebić, choćbym nie wiem co zrobiła. Po prostu wybraliście sobie ograniczony schemat myślowy, a wszystko co z nim sprzeczne – to bzdura, nielogiczne, mętne, niekonkretne itd.

                  Porównałabym tę strategie ośmieszania wierzeń do takiej oto akcji:
                  Weźmy sobie wybitnego skrzypka i ubierzmy mu grube rękawiczki zimowe. Kiedy je już będzie miał na swoich rękach będziemy mu kazali grać na skrzypcach. Co z tego wyjdzie? Dokładnie tyle, co z tego, kiedy próbuje się zmusić ludzi religijnych, aby wytłumaczyli swoje treści wiary na poziomie nauki. No i teraz pytanie: kto tu jest w błędzie? Czy skrzypek przestał potrafić grać na skrzypcach? Czy wierzący jest za głupi, aby zrozumieć swoje wierzenia? Odpowiedź wydaje mi się raczej oczywista.

                  Niemniej dziękuję za rozmowę,
                  żegnam

                • <<W moim pytaniu, czy przypadkiem nie „znudziło się Ci myślenie?”, nie widzę niczego niekulturalnego. A jeśli nawet mogłeś to odebrać jako złośliwość, to jakim cudem nie irytuje Cię chamstwo impactora, który nonstop kpi sobie z innych, nazywa ich idiotami, poniża itd. Śmierdzi mi to hipokryzją.>>
                  Zważywszy na to, że wielokrotnie zwracałem mu na to uwagę (i w tych tematach, i także na INNE), a nawet skasowałem jego post z mojego bloga, w którym przekroczył granicę dobrego smaku, to po prostu gadasz od rzeczy. Jeżeli nie widzisz jawnego chamstwo w swoim pytaniu, to pozostaje kwestia, dlaczego tę wypowiedź poprzedziłaś słowami: "bez urazy"?! Przecież to jest jasne, że miałaś świadomość, iż tak sformułowane pytanie jest obrazą, więc zaasekurowałaś się wtrętem: "bez urazy", które - jak zawsze w tego typu przypadkach - nie spełnia swojego zadania. Ja mogę do kogoś napisać: "Bez urazy, ale ty nie myślisz". Ładnie to wygląda?

                  <<Mam wrażenie, że wy (impactor i jego fani) tworzycie coś w rodzaju kółka wzajemnej adoracji. Nie mogę się tu przebić, choćbym nie wiem co zrobiła. Po prostu wybraliście sobie ograniczony schemat myślowy, a wszystko co z nim sprzeczne – to bzdura, nielogiczne, mętne, niekonkretne itd.>>
                  Liczba zwolenników danej opinii nie ma tu nic do rzeczy. Ja tu z nikim nie tworzę "kółka wzajemnej adoracji". Łatwo jest rzucić takie oskarżenie, trudniej udowodnić. Ja używam swoich argumentów, które często są zbieżne z argumentami innych, jednak na pewno piszę inaczej i patrzę na sprawę z trochę innej strony. Trudno natomiast, żebym był przeciw Impactorowi, kiedy myślę podobnie jak on, kiedy dzięki niemu otworzyły mi się oczy na pewne sprawy. Czy i Ty nie myślisz podobnie jak inni? Z nikim nie jesteś zbieżna w sądach? Także nie pisz o "kółku wzajemnej adoracji", bo ja nawet nie kojarzę nicków, które tu z Tobą dyskutują, wyłączywszy Impactora, z którym dyskutuję od jakiegoś roku.

                  <<Porównałabym tę strategie ośmieszania wierzeń do takiej oto akcji: Weźmy sobie wybitnego skrzypka i ubierzmy mu grube rękawiczki zimowe. Kiedy je już będzie miał na swoich rękach będziemy mu kazali grać na skrzypcach. Co z tego wyjdzie? Dokładnie tyle, co z tego, kiedy próbuje się zmusić ludzi religijnych, aby wytłumaczyli swoje treści wiary na poziomie nauki. No i teraz pytanie: kto tu jest w błędzie? Czy skrzypek przestał potrafić grać na skrzypcach? Czy wierzący jest za głupi, aby zrozumieć swoje wierzenia? Odpowiedź wydaje mi się raczej oczywista.>>
                  Kolejny raz: błąd fałszywej analogii. Piszesz rzekomo o strategii ośmieszania wierzeń, po czym prezentujesz strategię... ośmieszania stanowiska drugiej strony.

                  <<Wybacz, ale nie znajduję w Twoim komentarzu niczego, o czym byłoby warto dyskutować. Wszystko już pisałam Tobie bądź innym użytkownikom po kilkakroć. Nie mam zamiaru po raz n-ty powtarzać tego samego, tylko coraz prościej. Pewnych rzeczy nie da się dalej uprościć.>>
                  Ty się żegnasz, tym samym sobie sama odbierasz możliwość odpowiedzi, ja się nie żegnam, bo nie widzę powodów. Podsumuję to, co napisałem, a na co nie potrafiłaś odpowiedzieć niczym konkretnym.

                  1. Jak udowodnić bycie? Najpierw należy je scharakteryzować (jak ja to zrobiłem), a później pomyśleć o nim. Na podobnej zasadzie: jak udowodnić myślenie? Najpierw trzeba je scharakteryzować, a później... pomyśleć o myśleniu, uświadomić sobie, że się myśli. Wtedy pojawia się kolejny sztuczny problem: jak udowodnić "pomyślenie o myśleniu". Trzeba wtedy pomyśleć o pomyśleniu o myśleniu. I tak można to multiplikować w nieskończoność. Nieważne. Istotne, że na poziomie jednostkowym bycie i myślenie trzeba sobie uświadomić, aby mieć dowód na ich istnienie. Jak zaś udowodnić, że bycie i myślenie istnieją obiektywnie (w przypadku myślenia pomińmy naukowe sposoby obserwacji aktywności mózgu)? Jeśli już wiemy, czym jest myślenie, to wystarczy sobie uświadomić, że człowiek, który, powiedzmy, wypowiada jakieś zdanie, musi myśleć, bo bez myślenia nie byłby zdolny nic powiedzieć. Na tej samej zasadzie prosta obserwacja dowodzi istnienia bycia, które jest "dzianiem się bytu".

                  Na ogół zaś nie udowadnia się rzeczy, które są zdaniami bazowymi całej naszej wiedzy (a do zdań bazowych należy i istnienie myślenia, i istnienie bycia). Ja nie muszę udowadniać Twojego istnienia czy swojego istnienia, ażeby z Tobą rozmawiać, tak jak nie udowadniam miliona innych rzeczy np. tego, że prawa fizyki działają tak samo dobrze, jak działały wczoraj. Gdybym musiał tego rodzaju rzeczy udowadniać, to nic innego bym nie robił tylko ciągle udowadniał i udowadniał rzeczy oczywiste.

                  2. Najistotniejsza sprawa. Na boga jako obiektywny byt nie ma żadnych dowodów, z tym nie dyskutujesz. Jednak wszyscy teiści, którzy się tu wypowiedzieli, uważają, że taki bóg istnieje! A zatem potwierdzasz to, że wszyscy oni przyjmowali błędną postawę, bo brali za prawdę coś pomimo braku dowodów.

                  Dalej, charakteryzujesz boga w taki sposób, że jest niczym innym jak pragnieniem nieskończoności (tak to odczytuję). I to ma być rewelacyjna myśl? Czy ktoś tu negował istnienie u kogoś pragnień, marzeń, nadziei, emocji czy różnych myśli? Co kto sobie projektuje w głowie, to jest jego sprawa, pytanie w dyskusji brzmi: czy ów projekt z głowy istnieje obiektywnie? Jeśli, jak sama twierdzisz, jest to "tajemnica", to jedyna słuszna postawa, to ateizm, czyli nie negowanie istnienia boga, ale negowanie wartości zdań teistycznych! To jest fantastyczna myśl i mi też trochę zeszło, zanim ją złapałem.

                  Wreszcie, mógłbym się doczepić tego, że dla teistów bóg nie może być tylko funkcją umysłu. Gdyby teista "wyobrażał" sobie boga jako coś niepojętego, ale istniejącego jedynie jako funkcja umysłu, to miałby świadomość tego, że sam siebie oszukuje i że wierzy w coś, co sam sobie wymyślił! Więc aby teista "mógł żyć Bogiem", ów bóg MUSI dla niego być czymś więcej niż funkcją umysłu, a zatem teista musi sobie imaginować, że źródło tęsknoty do nieskończoności, do niepoznanego, do boga pochodzi z zewnątrz, czyli że istnieje obiektywnie! Jak ty to sobie inaczej wyobrażasz?! Że ktoś żyje bogiem, który, choć nieokreślony, byłby w oderwaniu od człowieka "niczym" (Twoje własne słowa)? To by znaczyło, że bóg jest zależny od człowieka tak jak każde pragnienie czy fantazja (dlatego właśnie Twoją "charakterystykę" uznaję za coś tożsamego z "pragnieniem nieskończoności", bo na kazdym poziomie tak to wygląda). Powoływałaś się wcześniej na Żydów: serio, Żyd spytany, czy bóg istnieje obiektywnie odpowie, że to tajemnica? Bo ja myślę, że odpowie: oczywiście, że bóg istnieje obiektywnie. Niech się bóg w Torze prezentuje, jak chce, ale jego obiektywne istnienie nie jest przez Żydów podważane, a to stanowi meritum dyskusji, a nie istnienie boga, którym nazywasz jedno z wielu ludzkich pragnień.

                  <<Pytanie nie powinno brzmieć: "Czy Bóg istnieje?" (nikt tego nie wie), lecz powinno brzmieć: "Czy poprzez 'Boga' odkrywamy więcej rzeczywistości?". Albo: "Czy poprzez 'Boga' więcej rozumiemy - o świecie, o ludziach, o życiu itd.?">>
                  Powiedz to teistom, że nikt nie wie, czy bóg istnieje, bo ja jestem od pewnego czasu ateistą i mnie tych oczywistości (które przez religijną indoktrynację są dla teistów zakryte) nie musisz tłumaczyć.

                  Dobre pytanie. Czy przez boga, który jest funkcją umysłu, odkrywamy więcej rzeczywistości? A czy przez LSD narkomani odkrywają więcej rzeczywistości? Bo ponoć tak :)

                • >>>>> ...nawet skasowałem jego post z mojego bloga, w którym przekroczył granicę dobrego smaku

                  Wiedziałem, że czegoś mi tam brakowało :)

                  Ale powiedz no mi, dlaczego poniższa biblijna historyjka nie kwalifikuje się jako zombie lub zombie-podobna:

                  Ew. Mateusza 27:51
                  „A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu.”

                  Skoro mój komentarz brzmiał "Jezus powstał z martwych, oraz polecił jeść swoim wyznawcom jego ciało i krew" oraz „Zombie wlazły do Jerozolimy, ukazały się wielu, ale nikt nigdy nie wspomniał o tym w żadnych źródłach historycznych”, to jest to jedynie powtórzenie opisu i stwierdzenie faktu.
                  Gdzie tu przekroczenie dobrego smaku?

                  Nadal więc utrzymuję, że Pasja pasowałaby do Twojej listy (tym bardziej, że jest to opis odbiegający trochę od głównego nurtu zombiego kanonu detalami, jak kto-je-kogo oraz tego że wierzy w tą historię ponad miliard ludzi), gdyby tylko realizatorzy filmów o Jezusie nie pomijali tego wątku w ekranizacjach.

                • Nie ma napadania potworów na innych ludzi, nie ma zombie. Poza tym nie chciałem robić z tematu wojenek światopoglądowych.

                  Zamiast tego napiszę inną rzecz o Esmeraldzie, bo pewnie przeczyta tę wypowiedź. To taka uwaga na marginesie, ale żeby nie psuć drzewka podpinam ją tutaj. Pisze ona do mnie: "Ok., w takim razie Cię z kimś pomyliłam, sorry. Wiem, że ktoś się tu przedstawiał jako filozof. Ale nieważne.". Rzeczywiście, przedstawiałem się jako filozof na forum INNE. Tylko na forum INNE się trolluje, mamy tam swój specyficzny humor, gdzie odzywka w stylu: "Morda, szmato" jest niczym przyjacielskie pozdrowienie. Ktoś spoza tego kręgu tego nie zrozumie, tak jak nie zrozumie rubasznych żartów kolegów przy piwie. Ze mnie "śmieją się", że skończyłem "płatną filozofię", z kogoś innego, że studiuje "ochroniarstwo wyższe", ktoś inny ma monobrew itd. Wiesz, co tu jest zaskakującego? Że ja ową informację rozpuściłem jakieś... 2 lata temu. Zatem ta osoba musi być stałym użytkownikiem tego portalu, z jakichś powodów (brak cywilnej odwagi?) utworzyła alterkonto (Esmeralda_Lopez zarejestrowała się na tym portalu przed 4 dniami, a wiedzę, wprawdzie fikcyjną, ale jednak, ma o mnie, jakby przebywała tu już długi czas). Ostatnio zresztą też się trochę wypowiadałes na tamtym forum, więc pewnie w taki sposób Cię odkryła (przy okazji - wypowiadałeś się w jakimś temacie o kobietach - nie sil się na poważne uwagi, bo tam wszystko jest żartem, to tak na przyszłość, bo ktoś z zewnątrz zawsze przyjdzie i bierze rzeczy tam pisane na serio, a nie ma sensu tracić dobrego humoru na coś, co w zamierzeniu jest żartem; choć oczywiście zdarzają się i poważne tematy).

                  Na dodatek Esmeralda (o ile to kobieta) napisała: "Jak powinni ludzie religijni reagować na wypociny Impactorów tego świata?". To ważne, bo na forum INNE bardzo popularne jest wyrażenie: "jukatosy tego świata" (z jukatosem miałeś już nieprzyjemność się poznać).

                • >>>>> Nie ma napadania potworów na innych ludzi,
                  Ich ciała może i nie, ale ich dusze już jak najbardziej ;)

                  >>>>> nie ma zombie.
                  „Zombie – ożywione ciało zmarłego wskrzeszone środkami magicznymi.”
                  Wypisz, wymaluj Jezus jak i wskrzeszeni święci szturmujący Jerozolimę.

                  Ale to prawda, że wskazanie na podobieństwa religii afrykańskich z religią żydowsko-chrześcijańską może bulwersować tych ostatnich, a nie o tym jest Twój blog.


                  Dzięki za wprowadzenie w zasady działu "Inne”. Często tam nie bywam, i po Twoim opisie zamierzam bywać jeszcze rzadziej.
                  Ale skoro tak się sprawy tam mają, to nie zaskoczyłoby mnie, gdyby Esmeralda byłą alter-ego Jehanne (czy jakoś tak). Płeć i przedział wiekowy 30-coś-tam by się zgadzał (domniemany w przypadku E.), a że swojego konta nigdy nie kalała nietrollowymi postami, to być może pokusiła się o mały spin-off swojej osobowości wirtualnej, by dać upust potrzebie wyższego stylu wypowiedzi (domniemanej w przypadku J.) i spróbować sił w dyskusji merytorycznej bez konsekwencji zarówno dla swojej reputacji trolla, jak i - w wypadku porażki - reputacji osoby aspirującej do wypowiedzi na wyższym poziomie intelektualnym.

                • Nie wiem, kto to, ale to na pewno nie Jehanne. To nie przypomina Jehanne z żadnej strony, ponadto Jehanne nie ma internetu (pisze wyłącznie z pracy od rana do ok. godz 17, nigdy później, nigdy w weekendy). O Jehanne wiemy wszystko, jak wygląda, jak się nazywa, a nawet gdzie pracuje, na jakim stanowisku i w jakich godzinach (nawet ktoś kiedyś zagrał chamsko i doniósł jej szefowej, że trolluje na forum, zamiast pracować; co ciekawe wiemy, kto doniósł, jak się nazywa donosiciel i gdzie pracuje, znowu z dokładnością do budynku). Także pudło. dla mnie zresztą personalia Esmeraldy nie są tak ważne, choć mam parę typów. Ważne jest to, że ktoś ukrywa się - NAJPRAWDOPODOBNIEJ (bo przecież mogę się mylić) - na alterkoncie, zamiast jak człowiek dyskutować ze stałego.

                • Ok, więc nie wiem nic na temat inne.
                  Niemniej zupełnie mnie nie interesuje czy to alter-konto. Interesuje mnie tylko stanowisko i jakość argumentów je wspierających, niezależnie od tego skąd pochodzą.

                  Ale ciekawi mnie, czy jako stary bywalec filmwebowych forów, masz jakieś podejrzenia względem trolla trolli Donaldinho.

                  I pytanie drugie - czy notoryczne banowanie Twoich kont jest związane z Twoimi wypowiedziami na Innych?

                • Wyczerpały mi się limity wypowiedzi. Wolę już tu nie offtopować, wysłałem Ci zaproszenie, dzięki temu będę mógł gadać z Tobą prywatnie (o ile je przyjmiesz). Tam na wszystko szybko odpowiem.

                • użytkownik usunięty

                  Zabawa w Sherlocka Holmesa?
                  Głupio się czuję… tak, jakbym musiała się z czegoś złego tłumaczyć.

                  Nie jest to żadne alterkonto. Po co mi alterkonto? Czy odebrałeś moje posty jako trolling????????

                  Jestem także przerażona tym, że się chwalisz czymś tak podłym jak internetowe prześladowanie. Co wam zrobiła ta dziewczyna/kobieta?

                  A skoro już pytasz: Jestem tu nie od dwóch, ale raczej od trzech albo nawet czterech lat, ale dotychczas tylko czytałam wypowiedzi. Na to nie było potrzebne założenie konta. W sumie odkąd pojawił się wątek impactora, to co jakiś czas wchodziłam sobie poczytać – czasami z nudów, czasami z ciekawości. I powtarzam: nie wiem dlaczego uznałam Cię za „uczonego filozofa”. Może kiedyś patrzyłam na inne dawniejsze Twoje wypowiedzi, bo zaciekawiły mnie Twoje posty. Naprawdę nie wiem, tyle tu tego jest.

                  Co do sformułowania „impactorów” tego świata…? Myślisz, że trzeba być użytkownikiem filmweba, aby znać takie sformułowanie? Ostatnio gdzieś słyszałam w dyskusji o KK w Polsce takie zdanie: „Potrzebujemy więcej takich Franciszków na świecie” (chodziło o obecnego papieża).

                  A od mojej kobiecości się proszę odczep. Nawet gdybym była „chłopem” (co by pewnie podreperowało wasze urażone męskie ego), to nie miałoby to żadnego znaczenia dla naszej rozmowy. Ty też się przecież nie logujesz pod swoim imieniem i nazwiskiem, prawda? A ten ładny koń na Twoim profilu, to chyba też nie Twoje zdjęcie paszportowe…

                  Więc daruj sobie takie wycieczki, please.

                  Zadowolony? Bo ja nie… jestem nawet rozczarowana.

                • użytkownik usunięty

                  Witaj,
                  odpowiedziałam na pytania daniello77, które są zbieżne z Twoimi w innym miejscu. Nie chcę pisać to samo po raz drugi albo kopiować cały post.

                  Z góry zaznaczam, że nigdy nie zaserwuje Ci takich „konkretów” jak impactor, gdyż nie sprowadzam kwestii egzystencjalnych na poziom gotowania zupy. Takie rzeczy zawsze pozostaną otwarte ("niekonkretne", "mgliste"... jak wolisz), gdyż nauka nie ma zbyt wiele na ten temat do powiedzenia, a rozstrzygnąć niczego tu na gruncie logiki bądź nauki empirycznej nie możemy.

                  Odnośnie Twoich zarzutów:
                  1. Napisałam „bez urazy”, aby na wszelki wypadek nie być źle zrozumiana. Wiedząc, że na tym forum panuje chamstwo, uznałam, że każda niejednoznaczna wypowiedź albo delikatna ironia może zostać źle odebrana. No i miałam rację. W tym pytaniu chodziło mi to, że redukcjonizm pozytywistyczny jest zawsze oznaką lenistwa umysłowego. Mogłabym też zapytać: dlaczego wolisz być leniwy niż twórczy?
                  2. Pozostaje dla mnie pewne, że impactor tworzy ładną formę, a zero treści. A ludzi łatwiej uwieść formą niż treścią.
                  3. Czy aby się Tobie naprawdę dzięki impactorowi oczy otworzyły? A może raczej zamknęły? Ten efekt czasami trudno odróżnić, gdyż ludzie w obu przypadkach czują coś w rodzaju „wyzwolenia”: kiedy im się otwiera oczy czują radość rozszerzenia świadomości – kiedy im się zamyka oczy także czują radość, gdyż wiele niepewności zostaje wykluczona a siła i ilość bodźców zostaje redukowana. I jedno i drugie może być bardzo przekonywujące, jeśli jest podane w ciekawej formie – a tę zdolność impactor niewątpliwie posiada, co zresztą podkreśliłam w pierwszym poście.
                  4. Moje porównanie ze skrzypkiem jest tylko porównaniem, a porównania zawsze są wadliwe. Nie jest to jednak, jak mi zarzucasz, błędna analogia, gdyż strategia impactora dokładnie na tym polega: zawęża on ludziom przez swój naiwny scjentyzm pole widzenia, a potem pyta: „No i co widzicie?” ;)

                  Na końcu jeszcze jedna sprawa:
                  Przyjąłeś od impactora naiwną myśl, że ludzie za „prawdę” powinni przyjmować tylko to, o czym mogą posiąść wiedzę empiryczną. Takie stanowisko może i powinno obowiązywać w nauce – ale nie w życiu. Czasami jedno słowo (tutaj „prawda”) może mieć wiele zastosowań. Jeśli się nie zważa na granice języka, to można każdego „wypunktować” – w imię „prawdy”, oczywiście.

                  Ale czy o to chodzi w życiu – aby innych „punktować”? Nie lepiej rozwijać swoją świadomość i uczyć się nowych podejść do świata? Moim zdaniem to pytania retoryczne.

                  Reszta w innym poście.

                • Esmeraldo, masz rację, że to nie jest istotne, kim jesteś i w jakim celu założyłaś (jak mniemam) drugie konto. Niepotrzebnie o tym pisałem, mogłem to załatwić drogą pw, teraz już tego nie odkręcę, więc jeszcze nieco to pociągnę. Naturalnie, że mogę się co do Ciebie mylić, choć tylko jedna osoba z INNE pasuje IDEALNIE do Twojego konta; co ciekawe - zaczepiłem ją i zdziwiłem się, bo nawet nie dopytała mnie, z kim ją "rzekomo" mylę. Na koniec - życzyła mi wesołych świąt, choć sama jest ateistką. Znowu przypomina mi to Ciebie, ale mniejsza z tym.

                  <<Jestem także przerażona tym, że się chwalisz czymś tak podłym jak internetowe prześladowanie. Co wam zrobiła ta dziewczyna/kobieta?>>
                  Jestem przerażony Twoją nieumiejętnością zrozumienia prostego przekazu. Bardzo Cię proszę - zacytuj fragmenty, w których chwalę się, że kogokolwiek prześladuję. Jako że tego nie zrobisz (bo nigdy nikogo nie prześladowałem, a tym bardziej się tym nie chwaliłem), to ja dołączę do wcześniejszej wypowiedzi parę szczegółów: otóż, Jehanne sama podawała swoje dane, wrzucała zdjęcie w swój awatar, ja z nią nawet po przyjacielsku rozmawiałem, słała mi więc swego czasu na maila jakieś swoje filmiki wrzucone na YT. A to że jakiś gamoń łatwo ją znalazł przez Google, pochwalił się tym, zalinkował, a jeszcze inny, który sam zdradził na FW swoje dane osobowe, doniósł szefowej, to nie ma ze mną nic wspólnego. Ten gamoń, który doniósł, sądził, że donos jest anonimowy, ale że jest gamoniem, to nawalił, Jehanne się nam poskarżyła, no i od tamtej pory nikt już donosiciela nie traktuje poważnie. Zadziwiające jest to, że wiesz, że wrzucałem fałszywe informacje o mnie na tamtym forum (a do tego trzeba dość dobrze znać INNE), a nie wiesz, kim jest NAJCZĘŚCIEJ spamująca tam osoba, czyli Jehanne (nawet nie jesteś pewna czy to dziewczyna, czy może już kobieta). Naprawdę sądzisz, że jestem tak naiwny? Słabe, nazbyt oczywiste, zagranie. Ja już Cię prawdopodobnie przejrzałem; piszę "prawdopodobnie", bo zakładam, że mogłem się jednak pomylić.

                  <<Co do sformułowania „impactorów” tego świata…? Myślisz, że trzeba być użytkownikiem filmweba, aby znać takie sformułowanie? Ostatnio gdzieś słyszałam w dyskusji o KK w Polsce takie zdanie: „Potrzebujemy więcej takich Franciszków na świecie” (chodziło o obecnego papieża).>>
                  Absolutnie nie mam pojęcia, co ma jedno sformułowanie do drugiego? Czy gdzieś tam użyto tego dziwacznego i charakterystycznego wyrażenia: "Franciszkowie tego świata"?

                  <<A od mojej kobiecości się proszę odczep. Nawet gdybym była „chłopem” (co by pewnie podreperowało wasze urażone męskie ego), to nie miałoby to żadnego znaczenia dla naszej rozmowy. Ty też się przecież nie logujesz pod swoim imieniem i nazwiskiem, prawda? A ten ładny koń na Twoim profilu, to chyba też nie Twoje zdjęcie paszportowe…>>
                  Jesteś na pewno kobietą. Pospieszyłem się wcześniej, ale potem zmiarkowałem, kogo przypomina to obecne konto (właśnie pewną kobietę z INNE). Za ładnego konia dziękuj malarzowi Andre Pettersonowi. I tu Cię ekstra zaskoczę - właśnie to zdjęcie mam w paszporcie.

                  <<Z góry zaznaczam, że nigdy nie zaserwuje Ci takich „konkretów” jak impactor, gdyż nie sprowadzam kwestii egzystencjalnych na poziom gotowania zupy. Takie rzeczy zawsze pozostaną otwarte ("niekonkretne", "mgliste"... jak wolisz), gdyż nauka nie ma zbyt wiele na ten temat do powiedzenia, a rozstrzygnąć niczego tu na gruncie logiki bądź nauki empirycznej nie możemy.>>
                  Czyli wszystko, czym dysponujesz, to mgliste twierdzenia? Czyli nawet przy założeniu, że Cię nie rozumiem, ale nagle Cię zrozumiem, i tak wszystko, co "zrozumiem", będzie nadal "mgliste", "niekonkretne", "zakryte", czy jakkolwiek to ujmiesz?

                  Zadałem Ci wcześniej pytanie, dlaczego jesteś ateistką? Czy nie dlatego, że uważasz twierdzenia teistyczne (jakie by nie były) za błędne? A może dlatego jesteś ateistką, bo sama nie czujesz tego, co wierzący? Ale skoro nie czujesz, to niby co mi tłumaczysz? Przecież nie negowałem faktu, że istnieją ludzie wierzący, którzy mają różne odczucia nt. Boga. Sam fakt istnienia odczuć, pragnień, nadziei jeszcze nie znaczy, że istnieje zewnętrzne źródło owych pragnień, odczuć i nadziei, a TYLKO tego tyczy się dyskusja!!! Powoływałaś się na Żydów i ich rozumienie Boga. Podstawą wiary Żydów jest Tora, ich Bóg nie jest Bogiem takim, jak Ty go odmalowujesz. Poradziłem Ci: idź i spytaj Żyda, czy jego Bóg istnieje obiektywnie. Co Ci odpowie Żyd? Żyd może "odczuwać" boga jako coś Niepojętego, jako Tajemnicę itp., ale poza tym wszystkim Bóg dla niego jest czymś istniejącym realnie, niezależnie od świata. Tylko zresztą wtedy jest Nieskończony, Wszech-jakiś-tam, Niepojęty.

                  <<Mogłabym też zapytać: dlaczego wolisz być leniwy niż twórczy?>>
                  Chwila, chwila, jestem leniwy, bo stwierdzam, że nie ma żadnych obiektywnych dowodów na istnienie boga? Niby na czym polega jakościowa różnica między Tobą a mną, skoro oboje jesteśmy ateistami? Przecież Ty także zgadzasz się z tym, że nie ma takich dowodów, a ponadto dodajesz: że takie dowody są niemożliwe do znalezienia. Stwierdzasz też, że teiści mają "głębokie" odczucie boga, ja się z tym przecież nie kłócę! Ja tylko pytam: co to zmienia w kwestii istnienia boga, który miałby być czymś więcej niż "tylko" czyimś pragnieniem nieskończoności? Skoro teiści "odczuwają boga", to "odczuwają boga", kropka. Nic to jednak nie mówi na temat realności owego boga, który może być tylko "pragnieniem istnienia niepoznanego", "pragnieniem wzniesienia się ponad siebie", a zatem wracamy do punktu wyjścia: nie ma dowodów na istnienie boga, są tylko dowody na istnienie pragnień, których nikt nie neguje.

                  Czy ja twierdzę, że teiści to głupcy? Albo że nie można się od nich czegoś nauczyć? Oczywiście, że można. Ale to jest nauka z ich pragnień i nadziei, które nie są niczym więcej niż pragnieniami i nadzieją! Na podobnej zasadzie: gdy widzę człowieka konsekwentnie dążącego do celu, pomimo przeciwieństw, gdy dostrzegam, że ten ktoś ma niebywały hart ducha, to i mnie to uskrzydla. Zdarza mi się rzadko słuchać muzyki klasycznej. Tam też widzę (słyszę) pragnienie "wyjścia ponad siebie", "pragnienie nieskończoności". Ale z tego, że w człowieku jest takie pragnienie, które raz nazywane bywa bogiem, innym razem natchnieniem, jeszcze innym razem euforią, czy z tego wynika, że istnieje zewnętrze źródło owych stanów psychicznych?

                  Powołujesz się na teksty mistyków, sam lubiłem takie rzeczy czytać, podobnie jak różnoraką poezję (trochę też pisałem, nawet drukiem poszło). Nie znam w ogóle Eckharta, czytałem trochę Jana od Krzyża. Oczywiście, że ci mężczyźni mogą inspirować i przekazywać swoje pragnienia i nadzieje dalej. Ale jest tu jedna rzecz niezmiernie istotna, na którą, proszę cię, abyś odpowiedziała - czy Jan od Krzyża negował obiektywne istnienie Boga? Czy właśnie nie dlatego Bóg "jawił" mu się, jak mu się "jawił", między innymi dlatego, że Jan był przekonany, że Bóg istnieje obiektywnie? Wszystko, co piszesz o bogu, poza tym że jest mętne i niekonkretne i czego sama przecież nie odczuwasz, inaczej musiałabyś być wierząca, to puste slogany, bo nawet ci najwięksi mistycy, jakkolwiek pięknie by się nie wypowiadali o bogu i jakich by nie używali metafor, nigdy nie negowali, że bóg to coś więcej niż tylko ich funkcja umysłowa. Nawet jeśli - jak u Jana od Krzyża - bóg jest niepoznawalny zmysłami, to wciąż ma istnieć obiektywnie. I to właśnie krytykuje autor tego tematu: owo przekonanie, że coś takiego jak bóg istnieje obiektywnie. Natomiast nie krytykuje się samego faktu istnienia doznań mistycznych. Ba! nie krytykuje się nawet tego, że owe doznania mistyczne mają zewnętrzne źródło (bo bóg może istnieć)! Krytykuje się tylko to, że owe doznania mistyczne nie dają żadnego dowodu na istnienia takiego zewnętrznego źródła, bo przecież dowodem nie jest piękna metaforyka czy nadobny język. Jeśli zaś dowód jest niemożliwy, to kończy dyskusję, bo ateizm staje się jedynym uzasadnionym stanowiskiem.

                  <<Czy aby się Tobie naprawdę dzięki impactorowi oczy otworzyły? A może raczej zamknęły? Ten efekt czasami trudno odróżnić, gdyż ludzie w obu przypadkach czują coś w rodzaju „wyzwolenia”: kiedy im się otwiera oczy czują radość rozszerzenia świadomości – kiedy im się zamyka oczy także czują radość, gdyż wiele niepewności zostaje wykluczona a siła i ilość bodźców zostaje redukowana. I jedno i drugie może być bardzo przekonywujące, jeśli jest podane w ciekawej formie – a tę zdolność impactor niewątpliwie posiada, co zresztą podkreśliłam w pierwszym poście.>>
                  Ty jesteś ateistką? Naprawdę? Na co miały mi się zamknąć oczy? Na coś, co albo sama negujesz (obiektywne istnienie boga, tzn. nie negujesz, ale zgadzasz się, że nie ma na to dowodów), albo sama tego nie odczuwasz ("bóg" spełniający podstawowe funkcje człowieka)? Przecież nie straciłem inspiracji, radości z tego, że żyję, czy nawet pragnienia nieskończoności. Naturalnie, że wolałbym, aby istniało coś po śmierci i żeby to było wieczne i zapewniało błogą szczęśliwość. Przestałem jednak wierzyć non stop przeczącej sobie Biblii i mam dystans do swojego pragnienia nieskończoności (cały czas przypominam, to moja robocza nazwa, jeśli nie najlepsza, posłucham propozycji). Ono (tj. to pragnienie) istnieje, ale nie zginam już przed nim kolan.

                  <<Przyjąłeś od impactora naiwną myśl, że ludzie za „prawdę” powinni przyjmować tylko to, o czym mogą posiąść wiedzę empiryczną. Takie stanowisko może i powinno obowiązywać w nauce – ale nie w życiu. Czasami jedno słowo (tutaj „prawda”) może mieć wiele zastosowań. Jeśli się nie zważa na granice języka, to można każdego „wypunktować” – w imię „prawdy”, oczywiście.>>
                  Nie zważasz na słowa. Przyjąłem, że za "prawdę naukową" może uchodzić tylko to, co samo daje się zweryfikować podług pewnych ustalonych w toku dziejów zasad. Wiadomo, że nie weryfikuje się większości tego, co się na co dzień słyszy, zwłaszcza nie weryfikuje się czyichś pragnień, myśli itp., bo i tak nie ma jak. Ja tu jednak rozmawiam o bogu jako realnym "bycie" (choćby istniał poza materialnym światem, światami, był "duchem" bądź po prostu "Czymś"/"Kimś") i stwierdzam, że nie ma dowodu na istnienia takiego boga (nie twierdzę natomiast, że taki czy inny bóg nie istnieje).

                • Errata: "I to właśnie krytykuje autor tego tematu: owo przekonanie, że coś takiego jak bóg istnieje obiektywnie.". Pomyliłem się. Impactor tego nie krytykuje, a jedynie brak dowodów potwierdzających to, że istnieje bóg odmalowany w tekstach mistycznych czy gdziekolwiek indziej.

                  Sorry, mogłem się jeszcze gdzieś pomylić, a muszę kończyć. Jakby co - sprostuję za parę dni.

                • Przykłady mętnych zdań zaserwowali Ci już i impactor i Amerrozzo. Oto niektóre z nich:

                  >>>>>„Bóg” judaizmu nie jest pojęciem, lecz na poziomie lingwistycznym czymś w rodzaju pustego miejsca, granicą języka.

                  >>>>>pojęcie „Boga” (nawet jeśli „Bóg” jako byt w ogóle nie istnieje) spełnia podstawowe funkcje umysłowe człowieka

                  >>>>>kwestie językowe wyznaczają granice świata – a nie na odwrót

                  Poza tym, jakie Ty w ogóle zajmujesz stanowisko broniąc wierzeń chrześcijan i żydów oraz Biblii, bo z twojego pustosłowia ciężko jest to wyłuskać? Napisz coś wreszcie konkretnie i jasno. Bo na razie, to z jednej strony twierdzisz, że „wszystkie myśli ludzkie (także te religijne) trzeba analizować i interpretować poprzez językowe oraz historyczne struktury”. Ok., historyczny kontekst jest taki, że stary testament został stworzony przez koczowników błąkających się po pustyni kilka tysięcy lat temu, którzy nie mieli pojęcia o świecie. Z drugiej zaś strony utrzymujesz, że judaistycznego boga nie da się poznać zmysłami i odrzucenie wiary w niego jest jakościową różnicą w porównaniu do innych bogów. Czyli co? Koczownicy kilka tysięcy lat temu sporządzili pisma, w których zawarli koncepcję boga niepoznawalnego przez zmysły, mimo że wg tegoż pisma bóg co chwila do nich przemawia, ukazuje się, ucieka przed penisem itd.. Jaką strukturą językową bądź historyczną się posługujesz, żeby uzasadnić swoja pozycję? Na jakiej podstawie stwierdzasz, że biblia nie jest napisana prosto i dosłownie, żeby każdy pastuch mógł ją zrozumieć, jak sugeruje kontekst historyczny, tylko obfituje w metafory? Dlaczego w takim razie przez tyle stuleci interpretowano biblię dosłownie? Czyżby wiedza o tym, że mamy do czynienia z bogiem niepoznawalnym przez zmysły i metaforami gdzieś po drodze zaginęła?

                • "historyczny kontekst jest taki, że stary testament został stworzony przez koczowników błąkających się po pustyni kilka tysięcy lat temu, którzy nie mieli pojęcia o świecie."

                  Historyczny kontekst jest zupełnie inny.

                • użytkownik usunięty

                  I myślisz, że mam się teraz przejąć tym, że pewien pozer i jego zwolennicy nie rozumieją moich słów?

                  Ja zdaję sobie sprawę z tego, że jest to forum filmowe, a nie filozoficzne bądź naukowe. Ale skoro temat jest filozoficzny i naukowy, to trzeba też umieć wznieść się na poziom nauki i filozofii XXI wieku. To, że wam odpowiada mentalność XIX-wieczna nie może dla mnie stanowić ograniczenia. Jeśli Tobie nie odpowiada mój język, to albo dokształć się albo daj sobie spokój.

                  Zasada jest prosta: tym, czym jest grawitacja dla naszych ciał, tym jest lenistwo umysłowe dla rozwoju intelektualnego. Impactor was przez ponad rok karmi takimi banałami, że po prostu staliście się leniwi umysłowo.

                  Cały ten wątek polega na jednym ciągu myśli: nie można Boga dowieść na podstawie logiczno-naukowej (ależ odkrycie!). Na tej podstawie, w drugim kroku, wymieniane są też inne wymyślone byty, których istnienia także nie można dowieść (Spiderman, Muminki itd.). Z tego, w trzecim kroku, wynika dla was, że nie warto wierzyć w Boga, gdyż analogicznie nie warto wierzyć w Spidermana, Muminki itd.

                  Wszystko to jest tak samo "odkrywcze" jak zdanie: kiedy zamkniesz oczy, to światło zgaśnie.

                  Co do moich rzekomo mętnych zdań:

                  1. „Bóg” judaizmu nie jest pojęciem, lecz na poziomie lingwistycznym czymś w rodzaju pustego miejsca, granicą języka.

                  Co tu jest "mętne"? Słowo "Bóg" nie ma desygnatu, choć funkcjonuje jako idea między innymi w naszej kulturze. Brak desygnatu przesądza o tym, że nie można o "Bogu" w sposób logiczny mówić. Dlatego (cóż za niespodzianka!) nie można Boga dowieść.

                  2. pojęcie „Boga” (nawet jeśli „Bóg” jako byt w ogóle nie istnieje) spełnia podstawowe funkcje umysłowe człowieka

                  Przyznaję rację: zważając, że nie jestem tu na forum filozoficznym powinnam być tutaj bardziej konkretna. Otóż poprzez błędną demagogię (fundamentalistyczno-teistyczną bądź nienaukowo-ateistyczną) ludziom zostaje narzucony desygnat: "Bóg" zyskuje pojęcie, które przez to staje się ważnym elementem procesu kognitywnego. Niestety w takim przypadku "Bóg" staje się iluzją, czyli błędnym stosunkiem do rzeczywistości.

                  3. "kwestie językowe wyznaczają granice świata – a nie na odwrót"

                  Najprostsza i najbardziej podstawowa myśl, jaką wyraziłam. Mogłabym też zacytować słynne zdanie Wittgensteina: "O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć".

                  ------------------------------------------------------------ ---------------------------

                  Jeszcze raz, dla opornych: cały ten wątek przez ponad rok dusi oczywistą oczywistość: co nie posiada desygnatu jest poza logiką i naukowym procesem badawczym. Ale to już wiemy od 100 lat! Jedyne co zostaje, to sprawdzić jak ludzie realizują "Boga" w praktyce. O jego istnieniu bądź nieistnieniu nie mamy nic do powiedzenia. I koniec tematu.

                  Jak chcecie dalej rozmawiać o niczym... cóż. Have fun!

                  Ja wciąż czekam na kogoś, kto przedstawi swoje indywidualne podejście do rzeczywistości. Jest to zawsze pouczające i inspirujące. I też wam to radzę, zamiast zajmować się retorycznie zgrabnie sformułowanymi banałami.

                • "O jego istnieniu bądź nieistnieniu nie mamy nic do powiedzenia. I koniec tematu."
                  A czy czasem w tym temacie nie chodzi o dociekanie czemu co niektórzy mają na ten temat dużo do powiedzenia?

                • użytkownik usunięty

                  Zgadzam się przynajmniej częściowo. Negatywnym aspektem instytucjonalnych religii jest to, że wypełniają one wolne miejsce znaku różnymi desygnatami, degradując tym samym „Boga” do „bożka” i zmieniając przez to znak otwarty (inspirujący do myślenia) w znak zamknięty (zamknięty, dogmatyczny). Pisałam o tym już w sposób krytyczny, i dlatego dla mnie akurat ten temat jest zakończony.

                • 1. Skoro o "Bogu" nie można logicznie mówić, to jakim cudem o nim mówisz i przypisujesz swoim zdaniom wartości logiczne?
                  Pozostałe zastrzeżenia dotyczące tego punktu zawarłem w poprzednim poście.

                  2. O tym też napisałem w poprzednim poście.

                  3. No cóż, jeśli to jest taka prosta myśl, to chyba należy ją rozumieć dosłownie... A w takim wypadku to bzdura. Bo jeśli kwestie językowe wyznaczają granice świata, to to co nienazwane jest poza granicami świata, czyli nie istnieje.

                • użytkownik usunięty

                  Nie będę mogła dzisiaj na wszystkie wasze posty odpowiedzieć, bo mam mało czasu, a ponadto ograniczają mnie limity wypowiedzi.

                  Nie mówię o „Bogu” jako o (potencjalnej) rzeczywistości materialnej. Traktuję Boga jako znak – niepełny znak, jak już zaznaczyłam. Można próbować w sposób logiczny, ale raczej powinno się w sposób empiryczny/opisowy wypowiadać na temat sposobów używania tego słowa (znaku) przez ludzi wierzących. Na poziom ontologii wolę nie schodzić. Pragnę jedynie zrozumieć i uszanować praktyki życiowe ludzi wierzących oraz ich stosunek do rzeczywistości. Więcej o „Bogu” dowiedzieć się nie możemy. Wszystko inne jest pustką gadką fundamentalistycznych teistów bądź ateistycznych szarlatanów.

                  W ostatnim punkcie mamy chyba spore nieporozumienie: Granice języka nie wyznaczają granic świata na poziomie ontologicznym (absurd), tylko na poziomie epistemologicznym. Innymi słowy, nie możemy pojąć nic w sposób logiczny, co jest poza strukturą językową. Nie oznacza to jednak, że to, o czym musimy milczeć, faktycznie nie istnieje. Z punktu widzenia logiki mówienie w takim przypadku o „bzdurze” jest tak samo nieuprawnione jak mówienie o „prawdzie”.

                • Witaj. Jesteś dla mnie zagadkową osobą - zastanawia mnie kim właściwie jesteś, ile masz lat itd..
                  W wielu miejscach się z Tobą zgadzam, co mogłabyś wyczytać z moich wcześniejszych postów w dyskusji z impactorem. Cenię to, że jako ateistka masz szacunek do ludzi wierzących ba nawet jesteś w stanie występować w ich (i mojej) obronie.

                  Niektóre Twoje sformułowania wywołują jednak we mnie sprzeciw. Piszesz o Bogu jako o idei. Dla mnie Bóg też jest ideą, ale nie tylko. Czy nie jest to paradoks, że karmiąc siebie i innych ideą Boga sama zaprzeczasz istnieniu Boga osobowego, piszesz, że ta idea jest pusta. Może to samo w sobie nie jest paradoksem. Ale czy nie jest prawdą, że ta idea Boga, którą cenisz nie mogłaby się tak dynamicznie i żywo rozwijać dzięki tym, którzy uznają Boga za coś/kogoś więcej? Właśnie Ci prości/naiwni ludzie, którzy wierzą w "bożka", którzy modlą się o codzienne sprawy, którzy oczekują na objawienie się Boga w doznaniach zmysłowych. Z jednej strony wynosisz się ponad nich a z drugiej od nich czerpiesz inspirację. Tak jak byś była kapłanką wymyślonej przez siebie religii. Ty wiesz, że jest to coś wymyślonego a Twoi uczniowie wierzą ufnie. To oni nadają sens Twojemu kapłaństwu, ale tylko Ty wiesz, że służą jedynie idei. Nie chcę Cie niesprawiedliwie ocenić, więc byłbym wdzięczny za wytłumaczenie się.

                • <<Ale czy nie jest prawdą, że ta idea Boga, którą cenisz nie mogłaby się tak dynamicznie i żywo rozwijać dzięki tym, którzy uznają Boga za coś/kogoś więcej?>>
                  Dokładnie to samo napisałem jej przed momentem na (obecnie) poprzedniej stronie: "Wreszcie, mógłbym się doczepić tego, że dla teistów bóg nie może być tylko funkcją umysłu. Gdyby teista "wyobrażał" sobie boga jako coś niepojętego, ale istniejącego jedynie jako funkcja umysłu, to miałby świadomość tego, że sam siebie oszukuje i że wierzy w coś, co sam sobie wymyślił! Więc aby teista "mógł żyć Bogiem", ów bóg MUSI dla niego być czymś więcej niż funkcją umysłu, a zatem teista musi sobie imaginować, że źródło tęsknoty do nieskończoności, do niepoznanego, do boga pochodzi z zewnątrz, czyli że istnieje obiektywnie! Jak ty to sobie inaczej wyobrażasz?! Że ktoś żyje bogiem, który, choć nieokreślony, byłby w oderwaniu od człowieka "niczym" (Twoje własne słowa)? To by znaczyło, że bóg jest zależny od człowieka tak jak każde pragnienie czy fantazja".

                • No dokładnie.

                • użytkownik usunięty

                  Cześć,

                  dziękuję za ciepłe i krytyczne słowa. Spróbuję wyjaśnić swoje stanowisko. Zaznaczam jednak, że nie jest to stanowisko „zamknięte”. Cenię sobie niepewność, gdyż jest ona kluczem do bycia otwartym i ciekawym.

                  Otóż pytasz dlaczego nazywam Boga „ideą”. Odpowiedź jest prosta: pomyliłam się ;)

                  Nie uważam, aby Bóg był ideą – ściśle rzecz mówiąc jest słowem, przynajmniej na początku. Nawet Ty – człowiek wierzący, jak sądzę – musisz przyznać, że kiedy słyszysz bądź czytasz słowo „Bóg”, to masz na samym początku do czynienia ze słowem, a nie realnym bytem.

                  I teraz sprawa się komplikuje: mogłabym Cię zapytać „Czym jest Bóg?”. Pytanie – jak się wydaje – sensowne. Ale, jak się okazuje, nie do końca. Cała historia filozofii i teologii chrześcijańskiej pokazuje, że religia nie jest w stanie w sposób logiczny i spójny odpowiedzieć na to pytanie. A jeśli już odpowiada w miarę spójnie, to musi się tłumaczyć przed innymi, sprzecznymi koncepcjami. Słowem – wieża Babel.

                  Mając świadomość człowieka żyjącego w XXI wieku, nie można bezkrytycznie podejść do poszczególnych koncepcji „Boga”. Więc trzeba – na poziomie analitycznym – wycofać się i zacząć od początku. Okazuje się bowiem, że samo pytanie było źle postawione. Albowiem mało kto ma bezpośredni dostęp do tego, w co wierzy. Ty np. jako wierzący nie masz (jak przypuszczam) bezpośredniego dostępu do swojego „Boga”, zgadza się? Nawet nie mógłbyś ze 100% pewnością powiedzieć, że modlitwa nie jest rozmową z samym sobą. Coś więc na samym początku poszło nie tak. Tylko co?

                  No więc moim zdaniem – jako osoba niewierzącą – nie jestem w stanie niczego sensownego i logicznego dowiedzieć się od człowieka wierzącego na temat „Boga”, kiedy zapytam wprost „Czym jest Bóg?”. Ale czy to skreśla jego/jej wiarę? Czy powinnam na tej podstawie uznać każdego wierzącego za idiotę, człowieka niezdolnego do logicznego myślenia? Czy powinnam uznać religie za efekt indoktrynacji i z tego powodu za sferę odporną na myślenie?

                  Moim zdaniem nie. Zamiast pochopnie wnioskować w ten sposób, muszę zmienić swoje podejście. Zamiast pouczać wierzących, muszę raczej siebie samą pouczyć. Zamiast pytać człowieka „czym jest Bóg?”, wolę więc zapytać „Czym jest Bóg dla Ciebie?”, „Co kojarzysz, kiedy wypowiadasz słowo Bóg?”, oraz pytam: „jakie inne słowa są pokrewne z słowem „Bóg”?

                  Co zmienia ta zmiana metody? Otóż kiedy pytałam „Czym jest Bóg?” oczekiwałam od rozmówcy dedukcji. Oczekiwałam, że wychodząc od ogólnego i nieokreślonego słowa „Bóg”, człowiek wierzący wytłumaczy mi wszystko, co muszę wiedzieć. Ale to przecież błąd metodologiczny: postępując sama indukcyjnie nie powinnam od rozmówcy oczekiwać bądź wymagać, aby myślał dedukcyjnie.

                  Kiedy więc zmienię formę pytania okazuje się, że to, co dotychczas nie miało sensu i uwikłane było w różnorakie sprzeczności, zaczyna nabierać całkiem ciekawej struktury. Ludzie wierzący wyobrażają sobie coś, co ich motywuje do pomagania innym, miłości ludzi i zwierząt, ale także do szkodzenia innym, nienawiści itd. W ten sposób przełamuje poziom subiektywności, gdyż treść rozmowy nabiera charakteru intersubiektywny. Okazuje się, że człowiek razem z innymi ludźmi realizuje „Boga” w świecie. Widzimy, że „Bóg” mieszka w szerszej strukturze ponadindywidualnej. Co więcej: porównując ludzi z różnych religii można obserwować duże zbieżności. Zmieniają się co prawda poszczególne kody językowe (np. imiona bogów), ale praktyka życiowa jest w wielu kluczowych kwestiach podobna, jeśli nie tożsama. Można więc na poziomie psychologicznym zauważyć, że wielu ludzi (zasadnicza większość ludzi) pragnie auto-transcendencji, czyli przekraczania granic „ego” oraz odniesienia się do szerszej całości. To pragnienie auto-transcendencji zmienia swoje nazwy, przedstawia się w różnych narracjach – ale na poziomie formalnym pozostaje stałym aspektem życia ludzkiego. Wydaje mi się, że Chrystus to wiedział, podając ludziom przypowieści, zamiast gotowych szkiców. Auto-transcendencja cechuje się także pragnieniem wyjścia poza ciasne granice ludzkiego rozumu, w tym i logiki (która mimo wszystko, jak chcę zaznaczyć, pozostaje najważniejszym narzędziem myślenia o rzeczywistości).

                  Skoro więc „Bóg” jest jednym z wielu określeń wyrażających to ludzkie pragnienie, jakim jest auto-transcendencja, można by sądzić, że „Bóg” jest wytworem człowieka. I niewątpliwie moim zdaniem przynajmniej częściowo tak jest: nikt przecież nie może zaprzeczyć, że „Bóg” jest na poziomie znakowym wytworem człowieka (o czym świadczy ilość bogów, imion, koncepcji itd.). To jednak nie przesądza o kwestiach ontologicznych, które jak dotąd nawet nie ruszyliśmy. Moim zdaniem nawet nie powinniśmy ruszać ontologii, gdyż wprowadza ona ludzi często w błąd. Pytanie o samo „istnienie” Boga jest nierozstrzygalne. Może on przecież być równie dobrze efektem ewolucji umysłowej człowieka, ale także byciem bytu lub inspirującą grą językową itd. I o to mi chodzi: my nie wiemy. I co najważniejsze: nie dowiemy się.

                  Jedyne, co natomiast wiemy, to jest sposób, w jaki ludzie realizują „Boga” w świecie. I są to sprawy czasami wspaniałe, a czasami straszne – każdy to wie. Wspaniałe są wtedy, kiedy człowiek dzięki „Bogu” kształtuje swoją umiejętność pogodzenia się z życiem oraz twórczego rozwoju życia. Można się kłócić, czy Bóg jest iluzją czy nie – ale jego efekty na życie są już obiektywne dostępne poznaniu. Najczęściej tacy ludzie nie kłócą się o sprawy drugorzędne, cechują się głębokim spokojem psychicznym, rozwagą – jak dla mnie same superlatywy.

                  Jak widzisz: ja w żadnym przypadku nie wywyższam się, raczej – jeśli już – uniżam. Ja po prostu mówię, że nie wiem. I wiele ludzi wierzących też nie wie i się otwarcie do tego przyznaje. Jedyni, którym się wydaje, że „wiedzą” to są fundamentaliści religijni z jednej strony, a ateistyczni szarlatani z drugiej. Oni oczywiście wszystko „wiedzą”: jedni wiedzą, że drudzy pójdą do piekła, drudzy wiedzą, że pierwsi są cofnięci w rozwoju itd. Mamy do czynienia z dwiema stronami tego samego medalu: pychą. Pycha nie zna granic – ani granic przyzwoitości, ani granic możliwej wiedzy. I co ciekawe: pomimo to, że te dwa obozy nawzajem się zwalczają, są oni do siebie zaskakująco podobni.

                  Na końcu jeszcze stwierdzasz, że to właśnie od tych ludzi prostych/naiwnych czerpię inspirację, choć sama nie wierzę w ich treści. Zauważ proszę, że wiele ludzi szczerze wierzących nie mówi zbyt wiele o „Bogu”, nie próbują nikomu się narzucać. To raczej ludzie niepewni swojej wiary próbują innym narzucać swoją wiarę – co jest zresztą zrozumiałe: kiedy innym narzucić swój pogląd, zyskujesz na pewności siebie. Dla nich ślepota i brak myślenia są jedyną deską ratunku. To samo zjawisko mamy wśród scjentystów: czego nie widzą, tego nie ma.

                  Spójrz jeszcze na mistyków religijnych: często to prości ludzie, niewykształceni – ale ich słowa są uniwersalne. Choćbym nie wiem jak się starała, to jako ateistka nie wyrażę tego, co oni. Oczywiście każdy mistyk korzysta z kodu językowego, który panuje w jego kulturze. Mówiąc bełkotem impactora: gdyby gdzieś istniała religia Muminków, to pewnie i tam by się w końcu pojawili mistycy. Ale nie jest to możliwe, gdyż wiara w Muminki czy Spidermana nie wyrażałaby pragnienia auto-transcendencji. I na tym polega cała jałowość tego porównania. Aby bowiem móc widzieć w „Bogu” coś więcej niż tylko słowo, musi się owe słowo móc stać ciałem (wiem, robi się świątecznie). I właśnie to się dzieje, kiedy np. czytam Mistrza Eckharta, albo św. Jana od Krzyża. Nie trzeba być religijnym, aby poczuć głębię ich myśli, choć nie jestem w stanie wyrazić ich skojarzenia logicznie. Oczywiście dla człowieka religijnego te teksty mają być może jeszcze głębsze znaczenie niż dla mnie. Ale kim ja jestem, aby takich mędrców odsyłać do psychiatryka? Kim jestem, aby śmiać się z Ciebie, skoro być może Twoja wiara sprawia, że Twoje życie jest pełniejsze od mojego albo że masz głębszy stosunek do rzeczywistości, więcej odwagi i rozwagi w swoich czynach itd.? Kim jestem, aby skrzypkowi włożyć grube rękawiczki zimowe, aby przestał tak pięknie grać na skrzypcach – tylko dlatego, że sama jestem głucha i nie potrafię nawet słyszeć jego pięknych utworów?

                  Reasumując: zgadza się, że dzięki nauce można wiele wytłumaczyć w świecie. Dlatego sama jestem zafascynowana nauką. Ale podstawowe pytania życia pozostają poza-naukowe. Ktoś, kto uważa, że jest w stanie rozwiązać wszystkie pytania życiowe drogą naukową, na pewno nie jest naukowcem (nawet jeśli posiada tytuł naukowy). Wszystko, co ludzkie, ma swoje granice – także nauka. Chcąc rozumieć słowo otwarte (znak otwarty, np. „Bóg”) muszę zobaczyć, co z tego słowa wynika w czynach. Kiedy to słowo już stanie się ciałem, będę mądrzejsza. Słowa otwarte nie są w stanie inaczej przemówić jak właśnie czynami. I na tym polega moja fascynacja religią, ale także sztuką. A czy religia nie jest formą sztuki? Nie wiem.

                  P.S.
                  Jeśli Ty albo inni wierzący mieliście wrażenie, że chce kogoś pouczyć, to przepraszam. W istocie jest na odwrót: aby móc się dalej uczyć i być inspirowana przez ludzi wierzących, chciałabym, aby nie marnowali czasu i nerwów na rozmowach o niczym. A właśnie o tym jest ten wątek, bo sprowadził on kwestie filozoficzne i życiowe do ciasnego redukcjonizmu scjentystycznego. Ja nie potrafię może wierzyć – ale potrafię obserwować i docenić ludzi, którzy więcej doświadczają niż ja.

                • Dziękuję za wspaniałą odpowiedź. Czytało mi się z przyjemnością. Czuję się teraz nawet jakoś wyróżniony jako człowiek wierzący. Mogę tylko powiedzieć, że całkowicie się z Tobą zgadzam praktycznie we wszystkim. Choć nadal zadziwia mnie Twoja postawa - stwierdzasz, że sama może nie potrafisz wierzyć mimo iż dostrzegasz w wierze prawdziwą wartość. Nie mam prawa dyskryminować takiego podejścia, czy stanu serca. Sam przyznaje, że nie wiem. Mimo wszystkich zmysłowych (a może para-zmysłowych) i niezmysłowych doznań związanych z Bogiem, nie mogę powiedzieć, że wiem. Jako matematyk nie mogę powiedzieć nawet, że wiara w Boga jest czymś uzasadnionym według prawdopodobieństwa logicznego. Gdyby istniało choć znikome prawdopodobieństwo (większe od 0), że Bóg istnieje to równałoby się praktycznie z pewnością, że On istnieje - ponieważ należałoby je przemnożyć przez nieskończoność czasu i przestrzeni. Jednak Boga nie da się zamknąć w modelu matematycznym - nie da się tutaj ustalić przestrzeni wszystkich zdarzeń elementarnych itd... Zdaję więc sobie sprawę, że moja wiara wynika w dużej mierze z oddziaływań zewnętrznych tj kultura oraz doświadczeń życiowych. Z drugiej jednak strony - co dla mnie najważniejsze - świadomie podjąłem decyzję, że chce wierzyć, pomimo, że nie wiem. Dlaczego? Ponieważ życie w wierze ma dla mnie większą wartość niż bez niej.

                  Dobrze by było, żeby każdy wierzący (nie lubię określenia teista) zaczął czytać ten wątek od Twojej ostatniej wypowiedzi. Choć już widzę tych fundamentalistów religijnych oraz tych "ze szkiełkiem i okiem" wytykających i drwiących.. niech sobie zgrzytają zębami i walczą ze sobą nawzajem lub cieszą swoim własnym uznaniem. Masz rację. Wiara jest zbyt pasjonująca, żeby tracić czas nie niekończące się wywody, które prawdopodobnie nie mogą doprowadzić do konsensusu ze względu na sprzeczność założeń. Mimo wszystko nie uważam wątku zapoczątkowanego przez impactora jako pozbawionego wartości. Z zaciekawieniem czytałem wiele postów, były tez dla mnie inspiracją do pewnych przemyśleń. Nigdy natomiast nie potraktowałem wyzwania rzuconego przez impactora w taki sposob - jesli nie udowodnie mu logicznie ze moja wiara ma sens, to sam bede musiał ja porzucić. Taka własnie postawa wyłaby pułapką i z przykrością patrzę na każdego, który w tą pułapkę wpadł.

                  pozdrawiam ciepło

                • użytkownik usunięty

                  Dzięki :)

                • "Ja wciąż czekam na kogoś, kto przedstawi swoje indywidualne podejście do rzeczywistości."

                  Cześć Esmeralda. Czytałem trochę Twoje wcześniejsze wypowiedzi i zawsze jak bywa w takim przypadku jestem pełen podziwu. Używasz wielu ładnych, zgrabnych wyświechtanych słówek i pojęć, które mają w Twoim mniemaniu wynieść Cię wyżej niż tych wszystkich nadętych naukowców. Jednakże nazywając scjentyzm czy naturalizm naukowy naiwnym narażasz się na śmieszność. Dlatego mam wątpliwości nie tylko co do tego, że jesteś kobietą , ale zdecydowanie do tego że jesteś ateistką. Uważam, że jesteś podszytym czy też tzw. pełzającym teistą ( wyczuwam ich na odlegość hehe). Ale dobrze, załóżmy że jesteś uroczą niegłupią kobitką.
                  Wyjaśnie wszystko bardzo prosto… po pierwsze nie ma różnych rzeczywistości, ani różnych metod poznania rzeczywistości, która nas otacza, poza tym jaki proponuje nauka. ( W taką pułapkę jak Ty też kiedyś wpadłem, po tym jak przeczytałem troszkę dzieł filozoficznych i innych pseudo duchowo-teistycznych…, że w pewnym momencie zacząłem nawet grzeszyć soliptyzmem). Gdyby tak nie było nie używalibyśmy komputerów, samochodów, wpadalibyśmy na siebie na ściany, nie leczylibyśmy się u lekarzy itp… Można sobie pogdybać o obiektywności poznawczej, pojęciach nie mających desygnatu, innych narzędziach poznania filozofii, fenomenologii, hermeneutyce… Tylko, że nauka doprowadziła nas do rozwoju technologii, medycyny, astronomii, a te drugie magisterium o którym piszesz nie przyczyniło się żadnym stopniu do tego ( poza rozwojem nauki – jeśli się nie zgadzasz podaj jakiś przykłady w czym nam to się przysłużyło… Nikt nie neguje wpływu filozofii na rozwój nauki, ale obecnie nie przyczynia się ona do poznania obiektywnych prawd o świecie.) Wiesz można sobie pogadać przy piwku o sensie życia, innym typie poznania o Bogach, metafizyce i tym podobnych ale to jedynie to jedynie emocjonalna tęsknota do… nie wiem czego… rozpaczliwego poszukiwania sensu w bezsensie istnienia?... Kiedyś nas ludzi nie było i wszechświat sobie doskonale bez nas radził, Ziemia nie została stworzona specjalnie dla nas, a historia, antropologia, archeologia i inne nauki doskonale pokazują, że to człowiek sobie stworzył Bogów ( zresztą na swój obraz)
                  Póżniej czepiasz się, że Impactor dosłownie interpretuje biblię… No ale to właśnie odkrycie ewolucji doprowadziło to tego, że teiści zaczęli sobie tłumaczyć biblię metaforami… Tylko, że w ten sposób nie wiadomo co jest metaforą a co nie… Czy zmartywchstanie i życie po śmierci to też metafora?
                  Podsumowując, jestem pełen podziwu, że mimo Twojej, że tak powiem wiedzy ( z lekkim przymróżeniem oka) w dalszym ciągu jesteś w stanie bronić takich twierdzeń, że : kawałek mąki staje się Jezusem, że jego matka była dziewicą, że począł się sam z siebie i za siebie ukrzyżował. Tudzież, że jest taki osobnik pośród tych milionów galaktyk, który sobie obserwuje nasz świat, patrzy czy Jasio nie ukradł lizaka, a Zbyszek nie zdradził żony i… No wydajesz się rozsądna chcesz bronić takich absurdów?? Pozdrawiam.

                • Cały ten gruby quasi-intelektualny woal, którym namiętnie i nieprzerwanie owija się Esmeralda, tak szczelnie pokrywa jakiekolwiek konkretne kontury jej stanowiska, że trudno domyślić się o co jej tak naprawdę chodzi.
                  Ale w końcu mnie tknęło...


                  Panie, i Panowie – Esmeralda to RELATYWISTKA! :D


                  „I co w związku z tym?” - zapytacie? Ano to, że relatywizm to chyba jedyny prąd filozoficzny, który poziomem nonsensensu i niewalentności przebija nawet solipsyzm.

                • użytkownik usunięty

                  No i kolejne „pudło” w Twoim wydaniu, sorry impactorze.

                  1. Nie jestem żadną relatywistką, lecz określam jedynie granice między nauką a szarlatanerią. W tym wypadku jestem wręcz anty-relatywistką, gdyż uważam, że te granice można bardzo precyzyjnie określić drogą analizy struktury językowej.
                  2. W obrębie nauki jestem z kolei umiarkowanym sceptykiem.

                  Znów udowadniasz nieznajomość terminologii.

                • Więc być może powinnaś dostosować wypowiedzi które wyrażasz, do poglądów do jakich aspirujesz swoim pustosłowiem. Twoje dwa przeczytane przeze mnie posty aż ociekają relatywizmem, do którego oczywiście się nie przyznasz. Ale wcale nie musisz, bo o przynależności do relatywizmu nie decyduje to, czy się do tego przyznajesz, tylko to czy Twoje poglądy są z nim tożsame.

                  A jeżeli nie rozumiesz, że są tożsame, to wcale mnie to nie dziwi, bo mimo powoływania się na przeróżne terminy i myśli filozoficzne, Ty po prostu nie rozumiesz co one w ogóle znaczą i jakie są ich konsekwencje. Powtarzasz jedynie przeczytane formułki, nie potrafiąc ani samodzielnie ocenić ich wartości, ani odnieść ich w żaden konkretny sposób do konkretnych przykładów.
                  Stąd też ten spowijający Cię gęsty woal mglistych ogólników, przedzierzgnięty z rzadka konkretem demaskującym albo Twoją niewiedzę, albo logiczną niespójność Twojej postawy.

                  Abstrahując od jakości i stylu Twojej argumentacji, Twoja postać pełna jest nie tylko poglądów niewalentnych względem obiektywnej rzeczywistości, ale i wykluczających się wzajemnie w ramach Twojego własnego światopoglądu. Wypowiadane przez Ciebie osądy są nie tylko bzdurne, ale neguję same siebie.
                  Gdyby poziom logiczności przekonań danej osoby decydował o jej bycie i niebycie, to byś zniknęła jeszcze w trakcie pisania swojego pierwszego postu. Ale niestety tak nie jest.

                  Jesteś po prostu wykształconym głupcem, oczytaną półinteligentką której wiedza (i tak często bardzo ograniczona, co zdaje się wcale Cię nie zrażać) i domniemany tytuł naukowy nie zastąpiły jakościowych niedostatków umysłowych.
                  A połączenie tych negatywnych cech intelektu z negatywnymi cechami osobowości – arogancją, jadowitością i ogólnie niemiłym obejściem – czyni Cię osobą wyjątkowo nieciekawą i nieinspirującą do jakiekolwiek interakcji, nawet drogą elektroniczną.

                  Moje jedyne niezadowolenie związane z Twoją osobą wynika z tego, że z racji swojej ogólnikowości nie zademonstrowałaś prawie żadnych konkretnych argumentów z którym ktoś inny mógłby się identyfikować. A co za tym idzie moje dwie odpowiedzi na Twoje posty służą niemal wyłącznie jako demonstracja nonsensowności Twojej quasi-pozycji, nie niosąc szczególnego pożytku dla postronnego czytelnika, który w innym wypadku mógłby skorzystać na tej lekturze.

                  Tak, ten post jest jak najbardziej argumentum ad personam. I wcale się z tym nie kryję. Po prostu przychodzi taki czas, kiedy rozmówczyni uczulona na merytoryczną dyskusję nie powinna oczekiwać niczego innego. No, może za wyjątkiem bycia ignorowaną.
                  Czym również Cię obdarzam.
                  Adieu

                • użytkownik usunięty

                  Tupnij jeszcze nóżką.

                • użytkownik usunięty

                  Cześć,
                  proponuję darować sobie osobiste złośliwości, bo emocje (szczególnie te negatywne) niszczą dyskusję. Rozumiem, że wam (w większości stosunkowo młodym Panom) może imponować sarkastyczny styl impactora. Ale wolałabym dyskutować na nieco innym poziomie. Zgoda?

                  1. Nazywając scjentyzm naiwnością i szarlatanerią bynajmniej nie narażam się na śmieszność, przynajmniej nie wśród ludzi obeznanych w temacie. O ile ponad 100 lat temu scjentyzmu mógł być traktowany poważnie, o tyle najpóźniej od drugiej połowy XX wieku to podejście nawet straciło walor bycia podstawą dla jakiegokolwiek paradygmatu naukowego. Wśród większości naukowców scjentyzm uchodzi za ideologię, po prostu.
                  2. Ja nie twierdzę, że naturalizm jest naiwny, lecz stwierdzam, że „metodologiczny naturalizm” jest błędną metodą, szczególnie w przypadku badaniu zjawiska jakim są wierzenia religijne. Proszę więc czytaj dokładnie moje posty.
                  3. Twierdzisz, że nie ma różnych rzeczywistości. Pełna zgoda. Chodzi moim zdaniem jedynie o to, że na poziome epistemologicznym nie mamy bezpośredniego dostępu do świata materialnego, gdyż jest on zapośredniczony przez język. Empirycznym dowodem niech będzie brak konsensusu między naukowcami w większości współczesnych kwestii naukowych. Przepraszam jeśli Cię te słowa urażą, ale Twoje twierdzenie wynika więc z nieznajomości nauki, gdyż zawierzyłeś szarlatanerii i ideologii scjentyzmu (świadomie stosuję tu słowo „zawierzyłeś”).
                  4. Bez urazy, ale to, co piszesz o filozofii i jej wpływu na współczesny rozwój naukowy woła o pomstę do jakiegoś nieokreślonego miejsca X. Przecież wszystkie dylematy metodologiczne, granice naukowości, a nawet etyki badawczej są formułowane w oparciu o filozofię. To, że akurat Tobie przygoda z filozofią nie udała się, nie zmienia faktu, że każda nauka jest spadkobierczynią filozofii.. A to dlatego, że słowa i pojęcia używane w nauce wymagają krytycznej refleksji oraz interpretacji, którą tylko filozofia może zagwarantować. Każdy poważny naukowiec jest więc (mimowolnie bądź świadomie) przynajmniej częściowo filozofem. Nawet podejście impactora ma podłoże filozoficzne – tyle, że bardzo ograniczone i jednowymiarowe.

                  Na koniec jeszcze jedna uwaga:
                  To, że Ty oraz inni zwolennicy podejścia impactora czegoś nie rozumiecie, nie jest dla mnie problemem ani mnie zbytnio nie dziwi. Albowiem odległość dzieląca naukę od szarlatanerii jest podobna do odległości między religijnością a fundamentalizmem. Staram się bardzo skomplikowane kwestie upraszczać na tyle, na ile mogę to pogodzić ze swoim sumieniem. Ale nie możecie ode mnie wymagać, abym zniżyła swój poziom do poziomu impactora, tylko dlatego, bo akurat taki poziom do was przemawia. Wiem, że lenistwo umysłowe ciągnie w dół jak grawitacja i jest bardzo wygodne. Ale rozwój intelektualny wymaga więcej niż może zaoferować szarlataneria, ignorancja, ideologia, erystyka i bezinteresowna złośliwość.

                  Niemniej dziękuję za szczerą krytykę i niektóre celne uwagi.

                • Nazywając scjentyzm naiwnością i szarlatanerią bynajmniej nie narażasz się na śmieszność, co innego powoływaniem się na słynnych "ludzi obeznanych w temacie" i skrzętnym unikaniem konkretów :D Jeśli czegoś nie da się zbadać empirycznie i opisać matematycznie to zostają tylko dwie opcje: X zapewne nie istnieje albo jest kompletnie nieprzewidywalnym układem, nad którym nie można debatować, np. samoświadomość. Reszta to humanistyczna masturbacja umysłowa, w dodatku nudna.

                • użytkownik usunięty

                  Wiadomo… kiedy scjentysta nie rozumie świata, to znaczy to, że świat jest niezrozumiały ;)

                • To znaczy, że jeszcze nie stworzono kompletnego modelu, vide grawitacja kwantowa. Ale hej, zamiast parać się abstrakcyjną algebrą można pokontemplować, pogadać o definicjach, może wierszyk napisać.

                • użytkownik usunięty

                  A dlaczego "zamiast"? Można przecież parać się abstrakcyjną algebrą i mimo wszystko pokontemplować, pogadać o definicjach, może wierszyk napisać.

                • >>>>>>>>>>>>>>> >>sarkastyczny styl impactora. Ale wolałabym dyskutować na nieco innym poziomie. Zgoda?

                  sure Lady, osobiście uważam że sarkastyczny styl Impactora jest świetny - dlatego że wyśmiewa on religię i zabobony a pokazanie ludziom jakie absurdalne i śmieszne są ich wierzenia jest jak najbardziej na miejscu.....

                  >>>>>>>>>>>>>>> >>(...)przynajmniej nie wśród ludzi obeznanych w temacie. - w takim razie wobec ludzi obeznanych w temacie ( a mam nadzieje że nie mówisz o sezonowych filozofach) co jest ówcześnie najbardziej traktowane poważnie - jeśli nie metodologiczny naturalizm ? Wskaż jaką tą metodologią kierują się ówcześni badacze i najlepiej podaj jakieś przykłady. Co do religii i wierzeń to chyba wiesz że nauka je ignoruje... i też wiesz chyba dlaczego....

                  >>>>>>>>>>>>Empirycznym dowodem niech będzie brak konsensusu między naukowcami w większości współczesnych kwestii naukowych

                  Wskaż proszę tę kwestię i je przedyktujemy... to ma być argument?

                  >>>>>>>>>>>>Przepraszam jeśli Cię te słowa urażą, ale Twoje twierdzenie wynika więc z nieznajomości nauki, gdyż zawierzyłeś szarlatanerii i ideologii scjentyzmu

                  A zamiast tego proponujesz klepanie paciorków czy medytowanie o naturze dobra piękna mądrości???

                  >>>>>>>>>>>>Przecież wszystkie dylematy metodologiczne (jedynie dotyczących metodologii tak jak napisałem wcześniej) . Filozofię pomińmy - źle mnie zrozumiałaś.... reszta to jakiś bełkot....

                • >>>>>>>>>>>>chodzi moim zdaniem jedynie o to, że na poziome epistemologicznym nie mamy bezpośredniego dostępu do świata materialnego, gdyż jest on zapośredniczony przez język. =

                  przepraszam, świetna uwaga, zapomniałem wspomnieć.... znaczy chodzi o język ... bo zdanie " nie mamy bezpośredniego dostępu do świata materialnego" - jest kompletnie beznadziejne i demaskuje Cię, szkoda...

                  a do jakiego świata mamy dostęp? Wytłumacz mi dlaczego korzystasz teraz z komputera skoro to niebezpośredni świat ułudy? A język tak - np. świadomości te, a nie inne fragmenty naszego życiowego doświadczenia?? Eskimosi określają śnieg przy pomocy około siedemdziesięciu słów. Czy w takim razie plemię to ma inne niż my wyposażenie sensoryczne? W moim rozumieniu język jest skomasowaną wiedzą ludzi, którzy się nim posługują. Z potencjalnie istniejącej niezliczonej ilości doświadczeń sensorycznych wybiera te, które się powtarzają, oraz te, których uświadamianie sobie okazało się najbardziej użyteczne. Nic więcej..... Dobra nasze zmysły są beznadziejne i w żadnym stopniu nie przyczyniają się do pełnego poznania wszechświata i praw jego rządzących - pełna racja - TYLKO ŻE MY LUDZIE NIE WYMYŚLILIŚMY JESZCZE NARAZIE NICZEGO LEPSZEGO....

                • użytkownik usunięty

                  Przepraszam Cię bardzo, ale nie jestem w stanie dyskutować na tak niskim poziomie.

                  Dyskusja z Tobą o problemach filozoficznych to tak, jak dyskusja z daltonistą o kolorze czerwonym bądź zielonym. Nie chcę przez to obrażać ani Ciebie ani daltonistów. Po prostu tylko stwierdzam niemożliwość dalszej komunikacji.

                  Pewnie uznasz moją rezygnację za swoją „wygraną”. Jeśli tak, to można by Cię porównać do daltonisty, który śmiałby się z ludzi zdrowych, bo widzą jakieś „dziwne” kolory…

                • Możemy powiedzieć że nawet nie widzimy żadnych kolorów, tylko to co odbija światło.... ja też kończę.... przepraszam pisałem jak zawsze.... wczoraj po wielu wielu większych głębszych i nawet nie pamiętam co pisałem.... tylko jedna rzecz na koniec - te wszystkie rzeczy o których piszesz - a nie potrzeba żadnych książek żeby to zrozumieć - są tylko pojęciami, kategoriami wymyślonymi przez ludzi - które mają uprościć jego wyobrażenie o świecie - nie jesteśmy w żadnym stopniu wyjątkowi - może nam się tak wydawać, ale to absurd...

    • Zainspirowany opanowaniem Amerrozzo (w czym do niego mi daleko), postanowiłem rozwijać w sobie siłę spokoju i powrócić do tematu w innej formie - pominąć warstwę emocjonalną i skupić się tylko na punktach, do których sprowadza się Twoja krytyka merytoryczna. Jeśli będziesz kontynuować w dotychczasowej formie złośliwie konfrontatywnej, postaram się to ignorować robiąc dobrą minę do złej gry.


      1. Ten temat jest o zasadności wiary w boga osobowego. Boga, którego Ty sama odrzucasz. Ty bronisz zasadności wiary w boga nieosobowego. Wiary, której praktycznie żaden teista jej nie prezentuje. Postawię Ci kawę, jeśli znajdziesz w tym półtorarocznym wątku jednego teistę, którego bóg jest bogiem nieosobowym.
      I co ciekawe – mimo całej obrony boga bezosobowego, Ty ten koncept też sama odrzucasz.

      Piszesz do daniello77 „wolę więc zapytać „Czym jest Bóg dla Ciebie?””
      Tylko że dokładnie to ja tutaj robię. Myślą przewodnią tego tematu jest „powiedz mi, w co wierzysz, i dlaczego uważasz to za prawdę”.

      I na podstawie tego, co od nich usłyszę, nie oceniam boga który nie/istnieje w obiektywnej rzeczywistości, tylko walentość argumentacji na której oni opierają przyjęcie twierdzenia o istnieniu tego boga za prawdę.


      2. Ja nie twierdzę, że boga nie ma, tylko że dopóki nie ma podstaw do uznania jego istnienia za prawdę, to błędem jest uznanie jego istnienia za prawdę i definiowanie swojego życia przez wynikające z tego wnioski i kształtowanie swojej moralności poprzez nakazy i zakazy przykładowego Jahwe, jest błędem.


      3. Bronisz boga, jako pojęcia. Tylko po co? Nikt nie kwestionuje tego, że koncept, pojęcie boga istnieje, i jak każdy koncept może mieć wpływ na rzeczywistość poprzez ludzi wierzenie w ten koncept utrzymujących. Ale tutaj rozchodzi się o to, czy są podstawy do uznania za prawdę twierdzenia o istnieniu w rzeczywistości czegoś odpowiadającego temu konceptowi.
      Rozwodzenie się nad samym terminem oderwanym od rzeczywistości to jedynie intelektualna masturbacja.


      4. Tak, wiara w nieistniejące rzeczy może mieć przynosić korzyści. Wiara w Dolinę Muminków może powodować, że ludzie będą dla siebie milsi. Wiara w płaską Ziemię może być impulsem do skonstruowania cudownej, zapierającej dech w piersiach wierzy, z której w zamyśle konstruktorów będzie można dostrzec całą płaszczyznę Ziemi. Tylko co z tego?

      Problem z wiarą, czyli wierzeniem bezpodstawnym, nie polega na tym, że nie niesie on pozytywnych skutków, tylko na tym, że oprócz tych pozytywnych skutków (które mogą być osiągane również dzięki wierzeniom uzasadnionym) niesie ze sobą skutki negatywne.

      Na przykład mili i ciepli ludzie wierzący w Dolinę Muminków będą demonstrować ostracyzm wobec osób czarnych z nadwagą, ponieważ przypominają one Bukę, która była nemezis Muminków.

      Genialni inżynierzy pracujący nad wierzą mogą odczuć potrzebę powołania usuwania ze społeczeństwa osób, które głoszą coś na temat grawitacji, albo próbują zademonstrować krzywiznę Ziemi, ponieważ poglądy tych osób powodują ferment i zagrażają całkowitemu poświęceniu idei płaskiej Ziemi.


      Tak więc cała Twoja argumentacja równie dobrze usprawiedliwia wiarę w boga, jak i wiarę w jakiekolwiek inne nieweryfikowalne twierdzenia również będące funkcjonującymi pojęciami: realianizm, krasnoludki, bycie Napoleonem.
      Owszem, z racji mniejszego rozpowszechnienia takich wierzeń są one mniej rozbudowane, niż wierzenie w boga, ale ostatecznie przecież Ty sama odrzucasz owo np. biblijne rozbudowanie, i skupiasz się tylko na tym, jak koncept boga postrzega osoba wierząca.


      Twierdząc „samo pytanie o samo „istnienie” Boga jest nierozstrzygalne” stawiasz się dokładnie w mojej pozycji. Pozycji którą krytykujesz.


      Dalej piszesz
      “Ja po prostu mówię, że nie wiem. I wiele ludzi wierzących też nie wie i się otwarcie do tego przyznaje. Jedyni, którym się wydaje, że „wiedzą” to są fundamentaliści”

      Skoro nie wiemy, czy coś jest prawdą, to nie wierzymy, bo wierzenie to przyjęcie czegoś za prawdę.
      A skoro wierzymy, to przyjmując za prawdę coś konkretnego bez żadnych weryfikowalnych podstaw pozwalających uznać to za prawdę, popełniamy błąd.

      Twoje stanowisko jest więc wewnętrznie sprzeczne, a Ty swoim logicznie niespójnym stanowiskiem dajesz fałszywe wrażenie usprawiedliwienia bezpodstawnych wierzeń ludziom takim, jak daniello77. Wierzeń, z którymi Twoje peany nie mają nawet nic wspólnego.

      Dzięki Twoim wypowiedziom – jakże zgrabnym stylistycznie i bogatym w imponujące terminy - przykładowy daniello77 nie tylko odejdzie stąd z wiarą wzmocnioną w niepowiązany z rzeczywistością, intelektualnie masturbacyjny koncept boga, którym się tak zachwycasz. O nie! On odejdzie stąd ze wzmocnioną wiarą w boga osobowego, który z założenia jest jak najbardziej częścią i kreatorem otaczającej nas rzeczywistości.

      Skoro jako typowy wierzący nie jest on w stanie sprostać prostemu zadaniu logicznej oceny walentności twierdzeń biblijnych, to tym bardziej nie będzie w stanie ocenić walentność Twoich – jakże bardziej skomplikowanych - wywodów.
      A wobec nieumiejętności krytycznej oceny twierdzeń, ster przejmie emocjonalne przywiązanie do swojej religii i irracjonalnej wizji osobowego boga, i zamiast przyjąć Twoje logicznie sprzeczne stanowisko, utwierdzi się w wierzeniu w coś, co nawet Ty od swojego pierwszego postu oceniasz jako nonsens.

      Zachowujesz się, jak ktoś kto sam nie bierze cracku, ale z aprobatą pokazuje kciuk w górę narkomanom, kiedy zaciskają sobie gumę nad przegubem. I kto tu jest szarlatanem?
      Osh Ty Esmeraldo jedna.

Zgłoś nadużycie

Opisz, dlaczego uważasz, że ten wpis nie jest zgodny z regulaminem serwisu: