Możemy tak się przerzucać. KK jest najbardziej zdemoralizowaną instytucją w tym kraju, o czym uczy nas historia i współczesność (ostatnio oszalałe siostrzyczki boromeuszki z Zabrza), ale Ty tego nie możesz ujrzeć, bo siedzisz w tym po uszy, zmanipulowany i zindoktrynowany, jak większość Polaków. Cała Europa to dawno zrozumiała i trzyma tę szaloną instytucję, jak najdalej od władzy. Nigdzie nie ma tyle nienawiści co w kk, wbrew wielkim i pięknym deklaracjom. Sam już plujesz na homoseksualistów i bredzisz o gender. Już szczujesz, bo ta religia na tym polega. Na szczuciu i podpuszczaniu na wszystko, co inne i niezgodne z jedyną słuszną linią. Jak u komuchów. Patrząc na katolików można wybierać do woli, czym katolik gardzi u innych ludzi. Geje, lesbijki, transseksualiści, biseksualiści, Jehowi, ateiści, liberałowie, lewacy, socjaliści, buddyści, hinduiści, judaiści wszelkie inne wyzwania do piekła na wieczne męki, bo tylko w Jezusie jest zbawienie (cyt. JPII "Dominus Iesus"). Katolicy potrafią pluć na dzieci, rodziców i lekarzy w związku z in vitro, szczują na ludzi poddających się eutanazji, kiedy ci wyją całymi dniami z bólu, albo np. kał wraca im przez usta, dyskredytują rozwodników, krzywo patrzą na panny z dzieckiem, na panny w ogóle, na bezdzietne i nieplanujące dzieci i rodziny też patrzą z byka. Patrzą tez z byka na tych, co nie posyłają dzieci na religię, nie chodzą do kościoła albo jedzą kanapkę z wędliną w piątek w pracy. Katolik wie zawsze i wszędzie, jak drugi powinien się zachowywać, co powinien robić, jak myśleć, jak się ubierać, jakie książki i gazety czytać, jaką sztukę lubić, a na jaką szczuć. Bo katolik wie jak żyć. Wyjątkowo wredna grupa ludzi.
Beznadziejny katolicyzm gardzi wszystkim tym, co go nie wyznaje, posiada inne wartości. Agresywnie szykanuje, piętnuje, dyskredytuje, dyskryminuje, stygmatyzuje, poniża, opluwa, wysyła do piekła, potępia na wieczność, obraża. Miłość bliźniego jak siebie samego jest rzutowaniem na drugiego swoich własnych emocji, uczuć, wartości, prawd, zapatrywań. Siebie chcemy widzieć w innych. Tutaj nie ma jeszcze odpowiedniej wyobraźni i wrażliwości moralnej. To jest mocno wsobne, egoistyczne, bez twardego i przenikliwego wglądu w obcą, inną przestrzeń. Miłość bliźniego jako KOGOŚ INNEGO jest dla waszych głów niepojęta, bo religia wasza gardzi tym, co inne. Jest oparta na szczuciu. Inne jest tylko do przejęcia, wchłonięcia i wyeliminowania. Podstawą moralności musi więc być odpowiednio ukształtowana empatia. Religie tego nie kształtują, dlatego nie szanują innych, a dyskredytują wszystko, co im nie podlega i się z nimi nie zgadza.
W związku z tym, moralność takich ludzi jest bardzo niska. Katolik potrafi zachować moralnie tylko dlatego, bo jest straszony Bogiem i piekłem. Żenujące. Katolików trzeba straszyć nerwowym Bogiem i wiecznymi, piekielnymi mękami. Sami tak twierdzicie, to chyba wiecie, co czujecie i jak to w sobie widzicie. To wynik fatalnego, religijnego wychowania, które nie stawia człowieka w centrum odniesienia, ale wychowuje poprzez straszącego, szantażującego, podglądającego, rozliczającego i kuszącego wiecznym niebem boga. Tak uszkodzony człowiek nie umie szanować drugiego człowieka wprost, ze względu na niego, ale tylko o tyle, o ile zewnętrzny oprawca i kusiciel w jednym go do tego inspiruje. W wyobraźni tak zindoktrynowanej osoby, jeśli znika bóg, to znikają natychmiast hamulce, reguły, moralność i nie ma pozytywnej motywacji. Zostaje taki biedak z niczym, wszystko teraz zależy od przypadku, czyli tego, co udało się podłapać z wielokulturowej przestrzeni. Czuje, że bez pana z batem może popaść w szaleństwo i dlatego chyba trzeba wierzyć takim osobom. Skoro tak mówią i to z takim przekonaniem, to chyba tak to w sobie odnajdują i czują. Ale a nuż neurony lustrzane, gdzieś tam się ładnie rozbudzą i taka choćby empatia skutecznie się rozwinie. Jednak często jest z tym bieda. I taka osoba nie jest nawet w stanie sobie wyobrazić, że można inaczej. O tyle odnosi się do drugiego, o ile zmusi go, zastraszy, skusi, zainspiruje zmyślona osoba boska. Bez tego zadanie za trudne, nie da się przebić przez własne ograniczenia.
Jeżeli nie ma od dziecka mocnego nastawienia na drugiego człowieka, na jego obcą, inną przestrzeń, odmienne wartości, a jest proteza-straszak-Bóg, to to zawsze będzie podejście skrzywione. Jeżeli spotykasz się z drugim człowiekiem poprzez zmyślonego pośrednika, który ma swoje uwarunkowania, kreuje ściśle określone wartości, normy moralne, całą, złożoną narrację rzeczywistości, to nie spotykasz tego drugiego człowieka w ogóle. To spotkanie jest tylko pozorem. Wszystko, do czego wtedy dążysz, to realizacja tego, co znajdujesz w swoim Bogu. Nie w samym Bogu nawet, który jest tylko kulturowym wytworem, ale we własnej jego interpretacji. A więc na najgłębszym poziomie odnosisz się do drugiego człowieka poprzez własną wizję Boga - czyli poprzez własne popędy, potrzeby, wartości, ego. Ostatecznie drugi człowiek jest tutaj tylko bytem-narzędziem, którym próbujemy odnaleźć w drugim człowieku siebie, ściślej mówiąc wszystko to, co według nas jest wartością. Jakiekolwiek odstępstwo od naszej wizji Boga odnalezione w drugim człowieku, od pozornie jego prawd i dóbr jest dyskomfortem i czymś, co oceniamy jako złe. Celem nie jest tu zatem drugi człowiek, jego zrozumienie, doświadczenie i spotkanie, ale rzutowanie na niego naszych popędów inspirowanych naszą wizją Boga. Tutaj nigdy nie spotykasz bliźniego. Nawet w rodzinie. Nigdzie. Bo chcesz tylko potwierdzenia swoich żądz w drugim. A co gorsze, asymilujesz ten sposób odnoszenia się do drugiego człowieka, już nawet poza religijnymi inspiracjami. Po prostu tylko oceniasz go we wszystkim i z każdej strony względem siebie. I jak coś się nie zgadza to krytykujesz, potępiasz, wytykasz, żądasz zmiany, czasami poniżasz, dyskredytujesz, stygmatyzujesz, wykluczasz, odmawiasz człowieczeństwa, elementarnej przyzwoitości. Nie umiesz współżyć z tym co inne, odmienne, różniące się. To fatalna narracja postępowania w świecie.